[...]
Przestrzeń wokół Ymgraela
zawirowała, przemieniając się w zmienną, wielobarwną plątaninę
światła i cienia. Akolita nie dostrzegał żadnych punktów
odniesienia, lecz niemal od razu spostrzegł, że jego rozmówca
zniknął. Fons przepadł, choć jego obecność wciąż była
wyczuwalna. Jakby w odpowiedzi na spostrzeżenia Ymgraela, z każdej
strony zabrzmiał donośny głos istoty, na której łasce obecnie
się znajdował.
– Żebyś mnie dobrze zrozumiał,
robalu, najpierw przypomnijmy sobie, czym właściwie jest
świadomość. Uczyli cię o tym w tym waszym Kolektywie? - zapytał
Fons.
– Możliwe – Ymgrael
odpowiedział wymijająco, obserwując bacznie otoczenie.
– Czyli nie uczyli. - Choć go nie
widział, akolita był pewien, że dawny salmarn się uśmiechnął.
- Widzisz, to coś więcej, niż myślisz. Bo czy świadomość to zaledwie zdawanie sobie sprawy z własnego istnienia?
Przez wielobarwny wir przemknęły
obrazy, jak zdjęcia wyrwane z albumu, rozrzucone bez żadnego
wyraźnego kontekstu. Wszystkie przedstawiały chwile z życia
Pygraeli. Wspomnienia, do których Fons miał najwyraźniej niczym
nieskrępowany dostęp. Ymgrael postanowił odpowiedzieć milczeniem
na pytanie istoty.
– Nie. To coś więcej. A może
świadomość to po prostu inteligencja, naturalny instynkt, spryt,
którym kierują się istoty żywe? - Wokół zamigało więcej
obrazów z przeszłości Pygraeli. - Znowu nie! To może
świadomością jest zwyczajnie życie? Tchnienie, które sprawia że
ten cały zwierzyniec istot śmiertelnych prowadzi swoje nędzne
egzystencje? Widzisz, robalu, również nie!
Niespodziewanie świat przestał
wirować, feeria barw zniknęła, wspomnienia Pygraeli przestały się
ukazywać. Zastąpił je jeden widok: zachód słońca nad
bezkresem wód oceanu, barwiący wszystko szkarłatem.
– Świadomość jest jak ta
gwiazda – Fons kontynuował swój monolog. - Gdy ono zachodzi, w
oczach śmiertelnych znika, przestaje istnieć. Ale przecież wciąż
tam jest, choć skryte przed waszymi krótkowzrocznymi zmysłami.
Świadomość to granica między życiem i śmiercią, między tym
co materialne, a tym co eteryczne. To siła, czerpiąca garściami
ze świata duchów i wprowadzająca chaos swych rządów w domenach
śmiertelnych.
– Jak Magia Snu – Ymgrael
odezwał się, patrząc jak ostatnie promienie słońca nikną za
horyzontem, pozostawiając jedynie łunę na nieboskłonie.
– W końcu coś mądrego padło z
twoich ust, insekcie! Tak, masz rację! Zupełnie jak Magia Snu.
Dlatego, bo świadomość każdej istoty pochodzi właśnie od tej
potęgi zespalającej Wieloświat. To dlatego nawet tak nędzne
umysły jak wasze, są w stanie we śnie podróżować do innych
Kręgów i spotykać w ten sposób ich mieszkańców, jeszcze
podlejszych od was. Świadomość i Magia Snu są nierozerwalne i
wieczne!
– Ale jaki to ma związek z
czymkolwiek, co trzyma nas obu w umyśle Pygi?! Miałeś ponoć
opowiedzieć coś o sobie. Chcesz pokazać, że posiadasz
świadomość? Brawo, ustaliłem to już przy naszym pierwszym
spotkaniu! - Ymgrael czuł narastającą w nim irytację na
całokształt sytuacji.
Widok oceanu i czarniejącego
nieba zniknął równie szybko, jak jeszcze chwilę wcześniej się
pojawił. Ymgraela otoczył całkowity mrok, niezmącony
najdrobniejszym promykiem światła. Gdyby nie głos Fonsa, który
znów przemówił niemal od razu po zmianie scenerii, panowałaby tu
nienaturalna, całkowita cisza.
– Mówiłem ci już, że bez tego
mnie nie zrozumiesz. Czy wy, śmiertelnicy, nigdy nie słuchacie?
Rozejrzyj się. Co widzisz? - Fons odpowiedział z rezygnacją w
głosie.
– Nicość.
– Dobrze. To początek, świat
twój i mój, zanim zyskaliśmy świadomość. A teraz, co widzisz?
Z mroku wyłoniły się
niewyraźne kształty. Początkowo nieprzypominające niczego, szybko
zaczęło formować się w zarys szczytów górskich, skalnych
potoków, dziewiczych lasów, łąk i polan, nieba zasnutego
chmurami, stad dzikich zwierząt, ptactwa przemierzającego
przestworza.
– Widzę naturę w pierwotnej
formie – Ymgrael postawił na ogólnikowe odpowiedzi. Nie wiedział
do czego zmierza Fons, a nie chciał przypadkiem dać mu do ręki
dodatkowych argumentów, gdyby powiedział coś nieodpowiedniego.
– I tu też masz rację, robalu.
To jest to, co towarzyszyło mi przez niezliczone lata, odkąd
zostałem obdarzony świadomością przez mojego ojca. No,
przynajmniej przez większość tego czasu. Widzisz, Faonoes – czy
jak to wy go nazywacie: Wichrowy Sen – stworzył nas w zasadzie w
jednym celu. Jeżeli dobrze pamiętam twoją rozmowę z tymi
magicznymi pokrakami, których nazywasz swoimi przyjaciółmi, to nie wiecie w jakim, hm?
– Niestety.
Satysfakcja Fonsa była niemal
namacalna. Cieszyło go wyraźnie, że Kolektyw Fantasmagoryków nie
znał przeznaczenia istot takich, jaką był przed swoją przemianą.
– Przygotuj w takim razie swój
tępy móżdżek na przyjęcie tej wiedzy, nędzna istoto – Fons
zaśmiał się. - Faonoes stworzył salmarny po to, by móc łatwiej
zaglądać na drugą stronę. Uczynił nas istotami duchowymi,
zakotwiczonymi w świecie materialny tylko przez te przeklęte
rdzenie. Skazał nas na wieczną wędrówkę przez sny innych istot,
nakazał troszczyć się o ich spokój ducha. Bo w ten sposób,
poprzez salmarny podłączone do snów innych stworzeń, rozrzucone
po całym Kręgu Pierwszym, mój zafajdany ojczulek mógł bez
wysiłku przenosić swój własny umysł do domeny istot, które
przeszły już granicę śmierci.
Widok pięknej, dziewiczej natury
gwałtownie zmienił się w coś, co w pierwszej chwili zmroziło
Ymgraela. Wszystkie zmysły akolity zostały zalane niekończącą
się falą obrazów, zapachów, dźwięków, smaków, a nawet
wrażenia dotykania tysiąca przedmiotów naraz. Ogrom tego
wszystkiego był tak duży, że umysł Fantasmagoryka nie nadążał
z przetwarzaniem bodźców. Prawdziwy chaos, z którego nie sposób
było wyłowić czegokolwiek konkretnego trwał tylko przez kilka
szybkich uderzeń serca. Wystarczyło to jednak, by Ymgrael odczuł
fizyczny ból. Miał wrażenie, jakby jego własna świadomość
została mu zabrana, wyparta przez to, czego doświadczył, a
umęczony mózg wysyłał ostatnie spazmatyczne impulsy cierpienia przez całe jego ciało. W tej krótkiej chwili stracił panowanie nad
własnymi myślami. Zapomniał, że znajduje się wewnątrz snu
Pygraeli. Nie pragnął nawet, by to się skończyło. Jedynie
cierpiał.
Tak, jak nigdy wcześniej.
Tak, jak nigdy wcześniej.
Wszystko zniknęło tak samo
nagle, jak się pojawiło. Napływająca powoli świadomość
wracała, jakby przeciskana na siłę przez zbyt mały otwór. Gdy
Ymgrael wrócił do siebie stwierdził, że jego duchowa emanacja,
w formie której przebywał w jaźni Pygraeli, leży skulona na posadzce pogrążonego
w półmroku pomieszczenia. Dwie pochodnie zatknięte na
przeciwległych ścianach rzucały rdzawe światło na swoją
bezpośrednią okolicę. Akolita podniósł się z ziemi, czując
wciąż echa bólu, którego doświadczył. Z trudem oddychał –
choć oczywiście wewnątrz snu powietrze nie było mu potrzebne.
– Niezapomniane wrażenie, prawda?
- Z mroku wyłoniła się słabo oświetlona postać.
Ymgrael patrzył, jak zbliża się
do niego Fons, pod postacią jego matki. Na twarzy Mevgraeli Jaaranoh
malował się grymas wyrażający jednocześnie satysfakcję i
odrazę.
– To, młody akolito Kolektywu,
było dokładnie tym, co ja odczuwałem jako salmarn - Mevgraela
rzekła, stojąc twarzą w twarz z Ymgraelem, po czym w sekundę jej
ciało rozmyło się, jakby uczynione było z mgły.
– Dzień po dniu. – Głos
Kahyssa dobiegł zza pleców Ymgraela.
– Zawsze tak samo. - Akolita
usłyszał szept Nerany tuż obok swojego prawego ucha.
– Przez całe godziny! - Bolesny
krzyk Pygraeli dobiegł z lewej strony.
Pokój zadrżał, gdy Fons znów
się odezwał. Tym razem krzykiem pełnym złości i gniewu. Głosem
stu gardeł, z których kilka Ymgrael rozpoznawał jako swoich
znajomych:
– Właśnie to czułem, kiedy mój
pieprzony ojczulek używał nas, salmarnów! Gdy zaglądał do
domeny zmarłych, nasze zmysły były zalewane ich zawodzeniem!
Nieskończone rzesze istot, które przekroczyły granicę, ich ból,
radości, cierpienia i zwykłe, nudne chwile! Wszystko zlane w jeden
potok, jak rwąca rzeka wypłukująca z ciebie wszystko co możliwe!
Z ciemności naprzeciw Ymgraela
znów wyłonił się Fons, tym razem pod postacią sobowtóra akolity. Na
twarzy fałszywego Ymgraela widniała determinacja. Brwi miał
ściągnięte, a mięśnie twarzy napięte, dając wyraz emocjom.
– To trwało przez niezliczone
lata. Każdy salmarn doświadczał tego samego, w tym samym
momencie. Każdy z nas służył Faonoesowi w sposób, do którego
nas stworzył. Nie wiedzieliśmy wtedy, że to co robił, było złe.
Nie mieliśmy porównania. Jako istoty osadzone w świecie duchowym,
skupiające się na domenie śmierci, bardzo mało uwagi
przywiązywaliśmy do egzystencji żyjących. Gdyby nie fizyczna
natura naszego ojca, najpewniej uczyniłby nas całkowicie
pozbawionymi czegokolwiek, co można by nazwać ciałem.
– Dlatego uważano was za byty
pozbawione inteligencji – zauważył Ymgrael, z trudem formując
zdanie.
– Nie byliśmy wami
zainteresowani. I nadal nie jesteśmy jako, w pewnym sensie,
gatunek. Sytuacja salmarnów zmieniła się, ale niemal wszyscy
przemierzają swoją świadomością tamtę stronę.
Ymgrael i Fons w jego postaci
stali naprzeciw siebie, w odległości około półtora metra. Na
twarzach obu migotało światło z pobliskich pochodni, wydobywając
część tych samych rysów twarzy, inne skrywając w cieniu.
Prawdziwy akolita powoli pokiwał głową stwierdzając, że trochę
żal mu Fonsa.
– Jeżeli to prawda, to właśnie
wpisałeś salmarny na listę istot, którym najbardziej współczuję
– Ymgrael powiedział pół żartem.
– O, robal mi współczuje, co za
zaszczyt! – Fons zakpił. Ymgrael puścił to mimo uszu.
– Co takiego jest w tobie
specjalnego, w takim razie? Przecież z jakiegoś powodu wyróżniasz
się tak bardzo spośród innych salmarnów.
Fons pod postacią Ymgraela
uśmiechnął się. Nie zmieniał już scenerii, najpewniej dobrze
wiedząc, że umysł akolity poważnie doświadczył ostatniego
pokazu. Dla dobra dalszej rozmowy pozostał w ciemnym pokoju, który
po wcześniejszych doznaniach koił trochę nerwy.
– Wichrowy Sen nie utworzył nas
wszystkich takimi samymi. Zapewne przypadkiem. Bogowie też nie są
doskonali. Popełniają błędy. W jego przypadku taki, który
zmienia wszystko. - Fons przespacerował się kawałek na bok. -
Podczas gdy większość salmarnów była i jest ślepo zapatrzona w
świat umarłych, niektórzy z nas przejawiali nieco większe
zainteresowanie sprawami żywych. Trochę bardziej skupialiśmy się
na tym, jak oni korzystają ze świadomości. Co i jak na nich
wpływa, czemu tak kurczowo trzymają się życia, skoro po śmierci
czeka ich bezkres czasu i rzeczy, które do tej pory widywali tylko
w snach? I niektórzy z nas w końcu zauważyli, że Faonoes codziennie robi
nam krzywdę. Nie żeby pchnęło to salmarny do jakichkolwiek
działań. Ja sam też pozostałem wierny ojczulkowi. Bo i jaki
miałem wybór? Do tego przecież zostałem stworzony.
– Dalej zgadzałeś się na takie
wykorzystywanie? - Ymgrael uniósł nieco brwi.
– To nie była kwestia zgody, czy
niezgody. On robił co chciał, nie pytał nas, czy tego chcemy.
Mówię ci, robalu, stworzył nas tylko w tym celu. Jako cholerne
łączniki z domeną zmarłych! Nie miałem jak się zbuntować, nie
mogłem powiedzieć „nie”. Ale - jak mam nadzieję, że się
domyślasz – tylko do czasu.
– Niech zgadnę, mniej więcej
dziewięćdziesiąt lat temu? - Ymgrael zapytał, przypominając
sobie, że to właśnie w tamtym okresie ostatnio widziano bożka
zwanego Wichrowym Snem.
– Mogło tak być. Ja
trochę inaczej postrzegam czas. Gdy istnieje się tyle tysiącleci, żywot
śmiertelników wydaje się nic nieznaczącym mgnieniem. Po was
przyjdzie kolejne robactwo, a potem kolejne i jeszcze następne. Ale
tak, to będzie jakieś niecałe sto lat, odkąd zmieniłem się w
to, czym jestem teraz – Fons odpowiedział jakby od niechcenia.
– A jaki to ma związek ze
zniknięciem Faonoesa? - Ymgrael zmrużył oczy zakładając, że
odpowiedź jakiej się spodziewał, jest jednak zbyt mało
prawdopodobna, biorąc pod uwagę naturę Wichrowego Snu i
salmarnów.
Jakby wiedząc o czym akolita
myśli, Fons uśmiechnął się w złowrogi sposób. Wykorzystał
chwilę by zmienić swoje oblicze. Przed Ymgraelem znów stał Hamal
Kahyss, w swojej szacie Fantasmagoryka.
– Niedługo przed tym, co
doprowadziło do mojego obecnego stanu, stało się to, co czeka
kiedyś każdego salmarna. Mój rdzeń znajdował się daleko na
południu tego globu, w pełnym życia paśmie gór Saabara.
Zamieszkujący tam Deburowie mieli najwidoczniej dosyć moich psot w
ich snach. Nie powiem, czasem może rzeczywiście trochę
przesadziłem. Ale ja jeden sprowadzałem koszmary? Ja jeden
doprowadzałem do obłędu? Wasz świat jest pełen istot o wiele
gorszych, ale nie! To właśnie mojego rdzenia zawzięcie szukali
przez kilka lat! No i znaleźli w końcu, kurwie syny...
– Naprawdę myślisz, że nie
zasłużyłeś, by cię szukali? Chyba jesteś świadom tego, co
robisz Pydze? Sam tyle doświadczyłeś, to powinieneś wiedzieć
jakie cierpienie sprowadzasz – Ymgrael rzekł ostro.
– A daj spokój! - Fons pod
postacią Kahyssa machnął ręką ze złością. - Kilku zwariowało, kilku zginęło, wielka mi
rzecz. Każdy w waszym świecie zabija inne istoty. Rośliny
nierzadko żywią się innym organizmami, zwierzęta pożerają siebie nawzajem
i to, co zrodzi ziemia, a wy „inteligentne” stworzenia? Wy
dajecie tu najlepszy pokaz tego, że w świecie żywych, najbardziej
liczy się własne życie. Ale nic to, Deburowie widać uważali
podobnie jak ty. Jak mówiłem w końcu znaleźli mój rdzeń. Na
szczęście nie bardzo wiedzieli jak go zniszczyć.
– Uwięzili cię? - Ymgrael
zapytał, mając na myśli przywiązanie salmarna do umysłu jednej
tylko istoty w ten sam sposób, jak Fons teraz przytwierdzony był
do księżniczki Pygraeli.
– Tak. Rok czasu musiałem oglądać
sny psa. A właśnie, Fantasmagoryku, wiesz o czym śnią psy?
– Chyba wiem do czego dążysz.
Czy naprawdę musimy...
– Tak, no przecież masz mnie
poznać! No więc przez rok czasu przynajmniej raz na dzień w jego
snach musiałem oglądać jak liże sobie zadek, albo obwąchuje te
innych psów. I oczywiście nie mogłem go zabić, bo by zaraz
przykleili mnie do jakiejś ropuchy, albo jeszcze czegoś zabawniejszego. A tak
chociaż nie wyrządzałem im już szkody, więc chyba stracili
początkowy zapał do niszczenia mojego rdzenia. I w końcu zjawił
się mój ojczulek. Był akurat w tamtej okolicy. Czuł, że jeden z
jego łączników jest zagrożony, więc przyszedł znów ukryć mój
rdzeń.
– Rozumiem, że nie udało mu się.
Deburowie pokonali Faonoesa? - Ymgrael zapytał.
– Nie udało się, dobrze myślisz. Ale co tam się
wtedy działo! - Fons wyraźnie ekscytował się na wspomnienie
tamtych wydarzeń. - Faonoes zawsze unikał konfrontacji, bronił
się tylko w ostateczności. Ale przy tym był dumną istotą.
Bożkiem nieznoszącym, gdy ktoś robił coś wbrew jego woli. I
zawsze wymuszał swoją rację, w ten czy inny, niekrwawy sposób.
Wykradnięcie rdzenia z siedliska tych prymitywów, Deburów,
musiało wydawać mu się bardzo proste. I takie zapewne by było,
gdyby nie to, że wcześniej zdobyli trochę wiedzy o Magii Snu
przez te zabawy ze mną. Gdy ojczulek się zjawił, Deburowie
zorientowali się, że chodzi o mój rdzeń. Nie wiedzieli przeciw
komu się buntują i zaatakowali Faonoesa Magią. Ten chyba w końcu
uznał, że jest to jedna z tych „ostateczności”, kiedy
powinien się bronić. Widziałem wszystko oczami tego psa, w którym
mnie uwięzili.
– Faonoes poległ?
– A gdzie tam! Najpierw próbował
ich odstraszyć, rozpędzić. W którymś momencie Deburom udało
się rozgryźć taktykę mojego ojczulka i znaleźli lukę w jego
obronie. Gdy otrzymał silny, magiczny cios, który każdego
śmiertelnika uśmierciłby na miejscu, tatko się wkurwił.
Mrok pokoju zaczął znów się
zmieniać. Jego miejsce zastąpił coraz wyraźniejszy, czerwieniejący
widok płonącej krainy. Zniszczone domostwa, drzewa wyrwane z
korzeniami, trójnożne zwłoki martwych Deburów, poległych w
miejscach, w których dosięgnęła ich Magia bożka snu.
– Wymordował ich w mgnieniu oka,
gdy tylko uznał, że po dobroci z tymi robalami do niczego nie
dojdzie. Mój ogoniasty nosiciel uniknął śmierci. Przynajmniej do
momentu, aż Faonoes podszedł do niego. Chwila, w której odłączył
mój rdzeń od futra tego pchlarza była jedną z lepszych w czasie
mojego istnienia. Znowu byłem wolny. I po raz pierwszy mój umysł
zetknął się bezpośrednio z umysłem mojego twórcy.
Fons pod postacią Kahyssa stanął
tuż naprzeciw Ymgraela, patrząc mu w oczy. Jego twarz wyrażała
głęboką satysfakcję i pewność siebie. Jednocześnie pojawiło
się na niej coś złowrogiego. Jakby grymas okrucieństwa wywołany
dawnym wspomnieniem.
– Bardzo zmęczonego i rannego
twórcy – Fons wycedził przez usta Kahyssa, patrząc wymownie na
akolitę.
– Zabiłeś własnego ojca? -
Ymgrael pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział już, że Fons
byłby do tego zdolny, mimo to uświadomienie sobie, że tak właśnie
mógł wyglądać kres życia Wichorwego Snu, napawało go trwogą.
– Przecież nie zrobiłbym tego
komuś, komu zawdzięczam to, że istnieję. Za kogo ty mnie masz,
robalu? Poza tym wciąż byłem tylko salmarnem. Zabicie bożka nie jest tak proste. - Fons uśmiechnął się mrocznie, nie oczekując
odpowiedzi. - O nie, Faonoes nie zginął z mojej ręki. I nie
zginie nigdy, póki ja istnieję. Zamiast pozwolić by jego potęga
się zmarnowała, postanowiłem nadać jej nowe zastosowanie.
– Nie chcesz chyba powiedzieć,
że... - Ymgrael cofnął się o krok, łącząc w końcu wszystko w
jedną całość.
Jak mogłem być tak ślepy?!
Jak mogłem tego nie zauważyć?! Przecież to salmarn! W inny sposób
nigdy nie posiadłby takiej mocy!
– Wchłonąłem go. Kawałek po
kawałku rozrywałem jego świadomość i łączyłem ją na nowo
wewnątrz własnego umysłu. Spijałem każdą kroplę magii, która
sączyła się z jego ciała wprost do mojego rdzenia. Zrozumiałem,
jak to jest, być bóstwem! A Faonoes? - oczy Fonsa zalśniły
czerwonym blaskiem, gdy uśmiechnął się z okrucieństwem. - Wciąż
żyje we mnie, zamknięty w magicznym, mentalnym więzieniu, głęboko
w mojej podświadomości. Widzi wszystko to, co ja widzę, nie mogąc
samemu patrzeć. Słyszy wszystko, co i ja, nie mogąc słuchać.
Już nigdy nie będzie samodzielnie kroczył po waszym świecie,
nigdy nie zajrzy za drugą stronę. Ten skurwiel nigdy nawet nie
zginie, bo odebrałem mu wszystkie możliwości, jakie miał! Jest
zdany na mnie i będzie cierpiał, tak jak my, salmarny,
cierpieliśmy z jego ręki! Póki ja żyję, będzie mógł tylko
obserwować poczynania swojego wyrodnego dziecka, a gdy ja zginę,
on umrze również!
Ymgrael wpatrywał się w
gorejące oczy Fonsa. Istota była pełna gniewu i determinacji.
Akolita nawet nie zauważył, gdy ponownie znaleźli się w ciemnej
przestrzeni, tym razem o wiele większej, o ścianach i suficie
niknącym w mroku, nie pozwalając dostrzec swych granic. W tym
pustym miejscu byli tylko oni: Fons pod postacią Kahyssa, emanujący
potęgą i o lśniących czerwienią oczach oraz młody akolita,
zaskoczony tym, co usłyszał i mający z tyłu głowy wciąż pamięć
o tym, że z każdą chwilą jego szanse na uratowanie Pygraeli
maleją, obecnie praktycznie do zera. Ymgrael nie mógł mierzyć się
z taką potęgą. Nikt, kogo znał, nie mógł. I wtedy przypomniał
sobie czyjąś obecność, którą kilka dni wcześniej wykrył w
umyśle dotkniętej Letiferią istoty, plugawca, którego sny miał
okazję odwiedzić w Dolinie Śmierci. Wtedy, gdy nieznajomy wdarł
się do jego umysłu, czuł się jakby umierał. Ymgrael zastanawiał
się, czy możliwe było, aby tamtą istotą okazał się Fons. Nie
był pewny co w przeciwnym razie oznaczałoby to dla niego samego i
Kolektywu. Już sam Fons był na tyle potężny, by przy jego
charakterze móc sprawić naprawdę dużo problemów przy próbie
usunięcia wpływu jaki wywierał na sny śmiertelnych stworzeń. Na
myśl o dwóch takich istotach, Ymgrael wzdrygnął się, czując
zalewający go pot, wywołany silnym zdenerwowaniem.
Otoczenie wokół Ymgraela znów
się zmieniło. Stał tym razem na bezkresnej łące porośniętej
ciemnozieloną trawą. Księżyc świecący na nieboskłonie wyławiał
swym blaskiem podstawowe, co bardziej wyraziste kolory, lecz i tak
wszystko skąpane było w półmroku. Kilkanaście metrów przed
sobą, Ymgrael zauważył Fonsa pod postacią Kahyssa. Ten tylko
spojrzał na akolitę, po czym jego ciało zaczęło się zmieniać.
Tym razem nie gwałtownie, jak to robił dotychczas, gdy przybierał
wygląd innej znanej Ymgraelowi osoby. Głowa, tułów i kończyny
zaczęły rosnąć, zmieniając się nie do poznania. To, czym Fons
stał się chwilę później, nie przypominało niczego, co Ymgrael
kiedykolwiek widział.
Istota stojąca pośród traw
miała około sześciu metrów wysokości. Pozbawiona wyrazu,
kamienna twarz o lśniących czerwonym światłem oczach uczynionych
ze szmaragdów wielkości głowy dorosłej osoby była jedyną
częścią ciała tego stworzenia, która w ostateczności
przypominać mogła człowieka. Wszystko inne wyglądało jak żywcem
wyjęte ze snu. Z głowy wyrastały opadające aż do ziemi,
pojedyncze i grube włosy. Ramiona i tors pokryte były gęstymi
piórami, o zaostrzonych, wygiętych haczykowato chorągiewkach.
Spośród nich wyrastały pojedyncze, bardzo długie i zniekształcone
pawie pióra, o wielokolorowym zabarwieniu. Cztery nogi oraz obie
ręce istoty pokryte były naturalnymi płytkami w kształcie
trapezów, nachodzącymi na siebie. W miejscach dłoni, znajdowały
się kłębowiska mniejszych, chwytnych kończyn, wyrastających z
nadgarstków pod różnymi kątami. Zamiast stopami, nogi zwieńczone
były masywnymi kopytami. Całe zaś ciało – ewidentnie wykonane z
ruchomego, żywego kamienia – było spękane nieregularnie. Z
każdej takiej szczeliny sączyła się czerwonawa poświata.
Ymgrael czuł na sobie wzrok
Fonsa. Patrzył z ciekawością, ale i ledwo skrywanym niepokojem na
to, co zaprezentował mu dawny salmarn. Gdy istota znów się
odezwała, jej głos był znacznie potężniejszy i niższy, a przy
tym głęboko zachrypnięty.
– To mój prawdziwy, duchowy
wygląd, robalu. Chyba już wiesz, dlaczego widziałeś mnie do tej
pory w innych wcieleniach. - Fons potwierdził to, czego Ymgrael już
sam zdążył się domyślić. Akolita skinął głową, patrząc na
kamienną twarz. - Pytałeś dlaczego cię nie zabiję, pamiętasz?
Dlaczego oszczędzam twoją marną egzystencję i rozmawiam z tobą?
Po tym przydługim wstępie, twój mały móżdżek powinien być w
stanie zrozumieć to, o co mi chodzi.
– Nasza wcześniejsza umowa nadal
obowiązuje? - zapytał Ymgrael.
– Oczywiście! - Fons postąpił
kilka kroków w stronę akolity, wywołując silne wstrząsy
podłoża. - Choć może nie dokładnie w tej formie, o jakiej
rozmawialiśmy. Widzisz, nie byłem wcześniej całkiem szczery.
Doskonale wiem kto mnie uwięził w umyśle tej twojej nudnej
kuzyneczki. Z naszych krótkich rozmów wiem już, do czego
zmierzasz. W twoich oczach wygląda to inaczej, ale obaj szukamy poniekąd tego
samego. Obaj uważamy, że należy nam się coś więcej i chcemy
znaczyć tak wiele, jak to tylko możliwe. Chcesz uratować tę
dziewuchę, bo tak wzmocnisz swoją pozycję w Kolektywie. I dobrze!
Przy mnie jesteś niczym, ale wyróżniasz się spośród
śmiertelnych. Znaj swoje miejsce i walcz o nie! Ja robię tak samo!
Mogłem więc wchłonąłem mojego ojca, przejmując jego moc.
Zrobiłem to, czego nie odważyły się nigdy inne salmarny, choć
każdy z nas miał te same możliwości, ograniczane jedynie
nakazami ojczulka i naszą naturą. Pamiętasz, jak narzekałem na
nudę?
– Pamiętam.
– Odkąd stałem się taki jak
teraz, cierpię na jeden problem. Cholernie doskwiera mi brak
możliwości swobodnego badania i wpływania na świat śmiertelnych.
Rdzeń wciąż mnie ogranicza. A przebywanie w jednej okolicy, w
wąskiej grupie umysłów, jest bardzo nużące. A ja nie znoszę
nudy. Żyłem nią przez tysiąclecia, podległy woli ojczulka.
Dlatego zaproponuję ci układ, robalu.
– Kolejny? - Ymgrael zdobył się
na kpinę.
– Przecież musiałem się
upewnić, czy się nie pomyliłem co do ciebie! - Fons odpowiedział
z rozbawieniem. - Masz wybór, człowieczku. Możesz zniszczyć mój
rdzeń, uratować tę swoją kuzynkę, zgarnąć chwałę i z czasem
zapomnieć o mnie. Nie będę cię powstrzymywał. Ha! Nawet znów
dam ci pieczęć mentalną, żebyś mógł wykryć rdzeń. Powiem
też kto i dlaczego – tak, tego też się dowiedziałem – chciał
użyć mnie do zabicia tej śmiertelniczki. Wiesz dlaczego? Bo
ryzyko jest ekscytujące. Znam cię, Ymgraelu, oceniłem twoje
pobudki poprawnie. Mimo to wy, śmiertelne robale, jesteście
nieprzewidywalni. Ciekaw jestem czy postąpisz tak, jak zakładam.
Choć kamienna twarz Fonsa
pozostawała wciąż bez wyrazu, Ymgrael wyczuwał od niego wyjątkowe
pobudzenie i zachwyt sytuacją. Odruchowo zacisnął pięści, czując
się manipulowanym.
– Albo? - akolita zapytał przez
zaciśnięte zęby.
Zanim Fons odpowiedział, zmienił
znów wygląd. Ymgrael znów przyglądał się własnemu sobowtórowi.
Ten jednak uśmiechał się w sposób, którego akolita nawet nie
umiałby naśladować. I mimo że w tym uśmiechu był mrok,
towarzyszyła mu też obietnica potęgi. Spełnienia marzeń,
obranych celów. Choć był to uśmiech obcy, Ymgraelowi spodobał
się.
Tak jak i to, co usłyszał już
po chwili.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz