2017-08-25

Rozdział 3 / 7

[...]
Zbudowana z białego marmuru wieża niknęła pośród chmur, stwarzając wrażenie nieskończonej w swej wysokości. Budowla, mimo że stała w towarzystwie innych potężnych konstrukcji, zdawała się monumentalnością górować nad wszystkim, co kiedykolwiek stworzyła ludzka ręka.
Na niewielkim skwerze prowadzącym do wejścia, stał akolita Kolektywu, Ymgrael Jaaranoh. Nie był sam. Otaczały go dziesiątki osób, jednak rysów ich twarz nie sposób było odczytać. Mijali w milczeniu akolitę, spiesząc we wszystkich kierunkach. Byli tylko wytworem snu, najwyraźniej opartego na dawnym, wyblakłym już wspomnieniu. Mężczyzna ruszył powolnym krokiem w stronę wieży, choć już wiedział, że nie dotrze do niej.
Sen od samego początku nie był stabilny. Znikające, albo zniekształcające się chaotycznie obiekty nie były co prawda niczym nadzwyczajnym w marzeniach sennych, ale Fantasmagorycy swoją magią mogli zawsze z łatwością ustabilizować marę. Tym razem Ymgrael nie był w stanie nic zrobić. Czuł zewnętrzny, przerastający go wpływ osoby spoza snu, z pewnością któregoś z pozostałych umysłów. Musiał się mu poddać, jeżeli nie chciał zwrócić uwagi Strażnika – o ile taki istniał w jaźni plugawca.
Ymgrael był zaledwie kilka kroków od majestatycznego wejścia do budowli, gdy dookoła rozbrzmiał przenikliwy dźwięk. Pisk, który akolita poczuł całym ciałem. Ziemia zatrzęsła się. Potężna wieża, niczym domek z kart, rozpadła się na miliardy świetlistych odprysków, opadających w stronę pękającego gruntu. Ymgrael nawet nie zauważył, w którym momencie ziemia pod nim rozwarła się, a on sam zaczął spadać w nieskończoną czeluść.
Mógł użyć magii do lewitacji, ale był ciekaw, czy przepaść ta prowadzi jednak do kontynuacji snu. Spadając, wytworzył wokół siebie fioletową barierę ochronną. Błyszczące fragmenty zniszczonej wierzy lecąc w bezmiar otchłani, zamieniały się w gargantuicznych rozmiarów cukierki, lizaki i inne słodkości.
Trafiłem ze snu Barnaby do któregoś z jego dzieci, pomyślał Ymgrael, lecz nim dokończył myśl, leżał na plecach, na kilkunastometrowej górze ciastek wielkości dorosłego człowieka. Dziecięce sny – te dobre – bardzo często obracały się wokół słodyczy, zabawek i uroczych zwierzątek. Ymgrael poznał ich aż nadto.
Podnosząc się i wciąż utrzymując barierę, chroniącą go przed spadającymi cukierkami, rozejrzał się wokół. Wszędzie po horyzont widział to samo – hałdy różnych łakoci, przyprawiających go o mdłości na sam widok. Gdy już chciał użyć magii by szybko ześlizgnąć się z nasypu z ciastek, dostrzegł na dole ludzką sylwetkę. Podstarzały mężczyzna tańczył pokracznie z większym od siebie lizakiem. Jeżeli grała jakaś muzyka – Ymgrael niczego nie słyszał – musiało to być coś względnie romantycznego, sądząc po ruchach staruszka. Za każdym razem gdy przekładał lizaka przez kolano, niczym partnerkę w tańcu, skradał część cukrowej warstwy bezzębnym gryzem.
Jednak to sen dziadka. Dosyć osobliwe...
I znów, nim Ymgrael zdążył uśmiechnąć się w duchu, że marzeniem sennym staruszka okazało się posiadanie ton słodyczy, które mógł bezproblemowo spożywać mimo ubytków w uzębieniu, świat wokoło zadrżał.
Cukrowe góry zaczęły eksplodować jedna po drugiej, niebo pociemniało od stad latających istot, które zjawiły się nie wiadomo skąd, przesłaniając światło dzienne. Tym razem jednak Ymgrael wyczuł coś więcej niż tylko kolejną ludzką duszę, walcząca o dominację nad wspólnym umysłem. W jednej chwili senne mary przestały go interesować, choć właśnie teraz zaczynał się koszmar kogoś z piątki zaklętej w plugawcu. Jednym zaklęciem akolita Odciął się. Ten prosty rytuał Magii Snu sprawił, że stał się całkowicie niewykrywalny dla śniących. Pomagało mu to również chronić się przed niebezpieczeństwami snu.
Skupił swoją wolę, tkając skomplikowane zaklęcie. Po chwili z zaskoczeniem stwierdził, że nie jest tu sam. Odcięcie gwarantowało niewykrywalność przez śniących, ale ktoś inny – inny Fantasmagoryk – mógł z łatwością odnaleźć Ymgraela. Przez chwilę akolita pomyślał, że to najpewniej Kahyss dołączył do snu plugawca. Aura obcego była jednak zdecydowanie inna.
Bardziej wszechobecna. Potężniejsza. I mająca w sobie coś nadludzkiego.
Ymgrael wysłał magię we wszystkich kierunkach w formie rozrastającego się bąbla. Fioletowa tafla, którą stworzył, niszczyła wygłodniałe, karykaturalne stworzenia latające, które całymi stadami atakowały ławicę ogromnych, mających ludzkie nosy meduz, pływających po niebie. Najwyraźniej tak silna ingerencja w sen skończyła się u plugawca tym, czym u większości istot – powszechnym chaosem, potęgowanym przez fakt istnienia aż pięciu umysłów, nie umiejących współpracować z pozostałymi. Festiwal nieokreślonych kształtów, dźwięków, zapachów przepełniony był błyskami oślepiającego światła, którym towarzyszyły chwilowe stabilizacje świata. W tych krótkich, trwających sekundę czy dwie momentach, Ymgrael widział stada żółtych kucyków goniących piłkę plażową, głębię przestrzeni kosmicznej, w której unosiła się świeżo wyprasowana koszulka damska rozmiarów całej planety oraz wiklinowy kosz wypełniony świeżo ściętą trawą, na której leżała wściekle różowa nakrętka od butelkowanego napoju, śpiewającą coś wyciętymi w plastiku ustami. Równie częste były koszmary, przepełnione bólem, strachem i nieopisanymi potwornościami.
Po dłuższej chwili Ymgrael namierzył intruza. Używając magii, by szybko się przemieszczać – coś czego normalnie starał się unikać, obawiając się wykrycia przez Strażnika snu – zbliżał się nieuchronnie do miejsca, skąd dobiegała potężna aura. W ostatniej chwili wyhamował, o włos ocierając się o czarną kopułę magii.
To ze środka tego kilkukilometrowego kokonu – choć we śnie przestrzeń, podobnie jak wszystko inne, była pojęciem dosyć względnym – dobiegało oddziaływanie magiczne powodujące nieprzyjemne dreszcz na ciele Ymgraela. Akolita zebrał swoją moc i wysłał ją w postaci fioletowego stożka, usiłując przebić czerń. Nic się jednak nie wydarzyło.
Kolejne próby dostania się do środka nie przynosiły żadnych efektów. Ymgrael, poirytowany i czujący już pierwsze oznaki zmęczenia magicznego, myślał gorączkowo co zrobić, gdy nagle poczuł na sobie czyjeś spojrzenie.
Brzmiący zewsząd głos – męski, niski, przeszywający na wskroś – wypowiedział tylko jedno słowo: Ymgrael.
Akolita poczuł strach, czując jak obca obecność wdziera się do jego umysłu. Bezsilność w obliczu potęgi intruza.
Poczuł ból.
Następnym co pamiętał, był chłód kamiennej posadzki i przerażenie w oczach klęczącej obok niego Nerany. 

1 komentarz: