[...]
Zbudowana z białego marmuru
wieża niknęła pośród chmur, stwarzając wrażenie nieskończonej
w swej wysokości. Budowla, mimo że stała w towarzystwie innych
potężnych konstrukcji, zdawała się monumentalnością górować
nad wszystkim, co kiedykolwiek stworzyła ludzka ręka.
Na niewielkim skwerze prowadzącym
do wejścia, stał akolita Kolektywu, Ymgrael Jaaranoh. Nie był sam.
Otaczały go dziesiątki osób, jednak rysów ich twarz nie sposób
było odczytać. Mijali w milczeniu akolitę, spiesząc we wszystkich
kierunkach. Byli tylko wytworem snu, najwyraźniej opartego na
dawnym, wyblakłym już wspomnieniu. Mężczyzna ruszył powolnym krokiem
w stronę wieży, choć już wiedział, że nie dotrze do niej.
Sen od samego początku nie był
stabilny. Znikające, albo zniekształcające się chaotycznie
obiekty nie były co prawda niczym nadzwyczajnym w marzeniach
sennych, ale Fantasmagorycy swoją magią mogli zawsze z łatwością
ustabilizować marę. Tym razem Ymgrael nie był w stanie nic zrobić.
Czuł zewnętrzny, przerastający go wpływ osoby spoza snu, z pewnością któregoś z pozostałych umysłów. Musiał
się mu poddać, jeżeli nie chciał zwrócić uwagi Strażnika – o ile taki istniał w jaźni plugawca.
Ymgrael był zaledwie kilka
kroków od majestatycznego wejścia do budowli, gdy dookoła
rozbrzmiał przenikliwy dźwięk. Pisk, który akolita poczuł całym
ciałem. Ziemia zatrzęsła się. Potężna wieża, niczym domek z
kart, rozpadła się na miliardy świetlistych odprysków,
opadających w stronę pękającego gruntu. Ymgrael nawet nie
zauważył, w którym momencie ziemia pod nim rozwarła się, a on
sam zaczął spadać w nieskończoną czeluść.
Mógł użyć magii do lewitacji,
ale był ciekaw, czy przepaść ta prowadzi jednak do kontynuacji
snu. Spadając, wytworzył wokół siebie fioletową barierę
ochronną. Błyszczące fragmenty zniszczonej wierzy lecąc w bezmiar
otchłani, zamieniały się w gargantuicznych rozmiarów cukierki,
lizaki i inne słodkości.
Trafiłem
ze snu Barnaby do któregoś z jego dzieci,
pomyślał Ymgrael, lecz nim dokończył myśl, leżał na plecach,
na kilkunastometrowej górze ciastek wielkości dorosłego człowieka.
Dziecięce sny – te dobre – bardzo często obracały się wokół
słodyczy, zabawek i uroczych zwierzątek. Ymgrael poznał ich aż
nadto.
Podnosząc się i wciąż
utrzymując barierę, chroniącą go przed spadającymi cukierkami,
rozejrzał się wokół. Wszędzie po horyzont widział to samo –
hałdy różnych łakoci, przyprawiających go o mdłości na sam
widok. Gdy już chciał użyć magii by szybko ześlizgnąć się z
nasypu z ciastek, dostrzegł na dole ludzką sylwetkę. Podstarzały
mężczyzna tańczył pokracznie z większym od siebie lizakiem.
Jeżeli grała jakaś muzyka – Ymgrael niczego nie słyszał –
musiało to być coś względnie romantycznego, sądząc po ruchach
staruszka. Za każdym razem gdy przekładał lizaka przez kolano,
niczym partnerkę w tańcu, skradał część cukrowej warstwy
bezzębnym gryzem.
Jednak to sen dziadka. Dosyć
osobliwe...
I znów, nim Ymgrael zdążył
uśmiechnąć się w duchu, że marzeniem sennym staruszka okazało
się posiadanie ton słodyczy, które mógł bezproblemowo spożywać
mimo ubytków w uzębieniu, świat wokoło zadrżał.
Cukrowe góry zaczęły
eksplodować jedna po drugiej, niebo pociemniało od stad latających
istot, które zjawiły się nie wiadomo skąd, przesłaniając
światło dzienne. Tym razem jednak Ymgrael wyczuł coś więcej niż
tylko kolejną ludzką duszę, walcząca o dominację nad wspólnym
umysłem. W jednej chwili senne mary przestały go interesować, choć
właśnie teraz zaczynał się koszmar kogoś z piątki zaklętej w
plugawcu. Jednym zaklęciem akolita Odciął się. Ten prosty rytuał
Magii Snu sprawił, że stał się całkowicie niewykrywalny dla
śniących. Pomagało mu to również chronić się przed
niebezpieczeństwami snu.
Skupił swoją wolę, tkając
skomplikowane zaklęcie. Po chwili z zaskoczeniem stwierdził, że
nie jest tu sam. Odcięcie gwarantowało niewykrywalność przez
śniących, ale ktoś inny – inny Fantasmagoryk – mógł z
łatwością odnaleźć Ymgraela. Przez chwilę akolita pomyślał,
że to najpewniej Kahyss dołączył do snu plugawca. Aura obcego
była jednak zdecydowanie inna.
Bardziej wszechobecna.
Potężniejsza. I mająca w sobie coś nadludzkiego.
Ymgrael wysłał magię we
wszystkich kierunkach w formie rozrastającego się bąbla. Fioletowa
tafla, którą stworzył, niszczyła wygłodniałe, karykaturalne
stworzenia latające, które całymi stadami atakowały ławicę
ogromnych, mających ludzkie nosy meduz, pływających po niebie.
Najwyraźniej tak silna ingerencja w sen skończyła się u plugawca
tym, czym u większości istot – powszechnym chaosem, potęgowanym
przez fakt istnienia aż pięciu umysłów, nie umiejących
współpracować z pozostałymi. Festiwal nieokreślonych kształtów,
dźwięków, zapachów przepełniony był błyskami oślepiającego
światła, którym towarzyszyły chwilowe stabilizacje świata. W
tych krótkich, trwających sekundę czy dwie momentach, Ymgrael
widział stada żółtych kucyków goniących piłkę plażową,
głębię przestrzeni kosmicznej, w której unosiła się świeżo
wyprasowana koszulka damska rozmiarów całej planety oraz wiklinowy
kosz wypełniony świeżo ściętą trawą, na której leżała
wściekle różowa nakrętka od butelkowanego napoju, śpiewającą
coś wyciętymi w plastiku ustami. Równie częste były koszmary,
przepełnione bólem, strachem i nieopisanymi potwornościami.
Po dłuższej chwili Ymgrael
namierzył intruza. Używając magii, by szybko się przemieszczać –
coś czego normalnie starał się unikać, obawiając się wykrycia
przez Strażnika snu – zbliżał się nieuchronnie do miejsca, skąd
dobiegała potężna aura. W ostatniej chwili wyhamował, o włos
ocierając się o czarną kopułę magii.
To ze środka tego
kilkukilometrowego kokonu – choć we śnie przestrzeń, podobnie
jak wszystko inne, była pojęciem dosyć względnym – dobiegało
oddziaływanie magiczne powodujące nieprzyjemne dreszcz na ciele
Ymgraela. Akolita zebrał swoją moc i wysłał ją w postaci
fioletowego stożka, usiłując przebić czerń. Nic się jednak nie
wydarzyło.
Kolejne próby dostania się do
środka nie przynosiły żadnych efektów. Ymgrael, poirytowany i
czujący już pierwsze oznaki zmęczenia magicznego, myślał
gorączkowo co zrobić, gdy nagle poczuł na sobie czyjeś
spojrzenie.
Brzmiący zewsząd głos –
męski, niski, przeszywający na wskroś – wypowiedział tylko
jedno słowo: Ymgrael.
Akolita poczuł strach, czując
jak obca obecność wdziera się do jego umysłu. Bezsilność w
obliczu potęgi intruza.
Poczuł ból.
Następnym co pamiętał, był
chłód kamiennej posadzki i przerażenie w oczach klęczącej obok
niego Nerany.
❤
OdpowiedzUsuń