[...]
– Izolacja od świata zewnętrznego
trwała w Bezdrzewach długo. W końcu jednak, na tereny stanowiące
wcześniej spaloną wojną ziemię niczyją, szybko zazielenione
ponownie dzięki błogosławieństwu Dębowej Pani, powrócili
ludzcy osadnicy, zakładając wsie i miasta. Bezdrzewianie - cisi
strażnicy boginki i jej świętego gaju - chcąc nie chcąc musieli
ponownie poddać się władzy Królestwa i przynajmniej w stopniu
minimalnym utrzymywać kontakty z nowymi sąsiadami. Przy tym
wszystkim nadal starano się ograniczyć wpuszczanie obcych do
wioski oraz zabraniano jej opuszczanie.
– Z tego co nam wiadomo, obecnie
Bezdrzewianie nie są tak rygorystyczni pod tym względem – Mistrz
Kahyss wtrącił się w monolog Ymgraela.
– Co stało się powodem wydarzeń,
które miały miejsce dwa lata temu, Mistrzu – z powagą
odpowiedział mu Ymgrael. - Jakieś pięćdziesiąt lat temu, po stuleciach bez wojen, a także na skutek pozytywnych kontaktów
sąsiedzkich z Wyrębowem i innymi miejscowościami, ówcześni
starsi wioski zdecydowali, że należy w każdym pokoleniu wysyłać
kilku młodych Bezdrzewian na nauki do ośrodków kultury w
Królestwie. Jak twierdzą obecnie: po to, by nie pozostawać w tyle
za resztą świata. Fakt, że zdobytej wiedzy i tak później nie
wdrażano do rozwoju wioski czy poprawy życia mieszkańców, to już
inna kwestia. W każdym razie, Bob jest właśnie jedną z siedmiu
osób - po jednej na każdy ród – które sześć lat temu zostały
wysłane do stolicy Królestwa, by odebrały wyższe wykształcenie,
po czym wróciły na wieś.
Ymgrael przerwał na chwilę,
przyglądając się Mistrzom i żałując, że nie ma na sali
Wielkiego Fantasmagoryka, przywódcy całego Kolektywu. Sądząc po
minach Mistrzów – oprócz Lima, czerwonego ze złości – byli
oni pod wrażeniem tego, co udało mu się ustalić.
– Przebywając w Leagnii, Bob
poznawał nasze zwyczaje, tradycje, sympatie i antypatie. Poznał
także historię, w tym fakty z czasów wojny sprzed pięciuset lat
i zamordowania władcy. Jak się dowiedziałem, współcześni
Bezdrzewianie w przeważającej większości wiedzieli jedynie o
oddawaniu czci Dębowej Pani i udziału swych przodków w jej
uratowaniu. Poza głowami rodów, nikt nie wiedział, że ich
przodkowie – szlachetni założyciele wioski i wybawiciele boginki
– niedługo przed dokonaniem czynów, za które ich szanowano,
zamordowali władcę Królestwa Ludzi i cały dwór, do tego
współpracując ze znienawidzonymi w tamtym okresie Kvurami. Bob,
jak na wcześniej prostego chłopa ze wsi, dosyć sprawnie połączył
fakty i odkrył tajemnicę. Pod wpływem wyrzutów sumienia i wstydu
za dotąd uwielbianych przodków, popadł w nieodpowiednie
towarzystwo. Czas, który spędził w Leagnii, minął mu burzliwie.
Często pił, wdawał się w bójki. A co najważniejsze, bardzo
aktywnie angażował się w działalność uczelnianego ruchu
ateistycznego, znanego z dosadności swoich twierdzeń i dokonań.
Przez wzgląd na dobre imię owej uczelni, nie wymienię jej nazwy.
– Fanatyczny ateista wśród
Bezdrzewian? Brzmi co najmniej niepokojąco. Ba! To zmienia
postrzeganie Boba jako ofiary! Kontynuuj
akolito – głośno myślał Mistrz Vogh.
– Niestety ocena Mistrza Vogha
jest słuszna. Bob – znając przeszłość swoich przodków i
nasiąkły wiarą w nieistnienie bogów – wrócił do Bezdrzew z
własną misją. Początkowo pokojowo, zaczął przekonywać
wszystkich, że ich skrywana przed światem wiara w Dębową Panią,
wraz z całą otoczką tajemnych rytuałów czy zanoszenia modłów,
jest zwyczajnym bałwochwalstwem. Niczym innym jak wymysłem
jakiegoś samozwańczego mesjasza, lub grupy mesjaszów. Naturalnie
spotkał się z negatywnym przyjęciem swoich rewelacji, choć kilku
Bezdrzewian okazało chłodne zainteresowanie tym, co mówił. Przez
jakiś czas Bob próbował jeszcze rozmów, szczególnie ze swoją
rodziną. Bycie członkiem rodu kapłańskiego z pewnością nie
ułatwiło mu zadania. Ostatecznie, niezadowolony z efektów
nawracania Bezdrzewian z kultu Dębowej Pani, Bob opuścił wieś,
by powrócić ponownie niespełna dwa tygodnie później. Tym razem
w towarzystwie kilku rosłych znajomych z ruchu ateistycznego.
Uznał, że skoro nie może po dobroci, osiągnie cel bardziej
wymownymi argumentami.
– Nie może być... - rzekł ktoś
z widowni.
– Historia, niestety, lubi się
powtarzać – Ymgrael rzekł z nieukrywanym smutkiem. - Gdy w ruch
poszły topory i pochodnie, Bezdrzewianie usiłowali powstrzymać
Boba i jego pomagierów, z marnym skutkiem. Kolejne dęby
świętego gaju padały, zadając fizyczny ból Dębowej Pani,
skrytej w jaskini pełnej roślinności, nieopodal wioski.
Bezdrzewianie niewiele mogli zdziałać przeciw dobrze zbudowanym agresorom,
uzbrojonym w – prostą, ale skuteczną – broń palną. Dopiero
gdy Bob własnoręcznie zaczął ścinać dąb rosnący w centrum
wioski, a powstrzymać spróbował go jego własny ojciec, doszło
do czegoś, co uchroniło Dębową Panią przed wygnaniem z naszego
świata.
– Jak dobrze... - ta sama osoba z
widowni odetchnęła z ulgą.
– Bob wraz z ojcem kłócili się
i szarpali. Chłopak miał przewagę fizyczna więc szybko odepchnął
starszego od siebie mężczyznę, dokańczając wycinkę drzewa. Nie
było to jego zamierzeniem, ale jeden ze spadających konarów
trafił w ojca Boba, zabijając go na miejscu. Tak właśnie Bob
nieumyślnie stał się ojcobójcą, za co pokutował do dziś.
– Dwa lata temu przedstawiono co
prawda śmierć tego mężczyzny jako wypadek, ale... - powiedział
Mistrz Bader, bardziej do siebie niż do Ymgraela, po czym przeniósł
wzrok na siedzącego nieopodal Vogha. - Czy to możliwe, by Dębowa
Pani...
– Pozwolę sobie przerwać,
Mistrzowie – Ymgrael rzekł wypuszczając głośno powietrze. - To
nie boginka rzuciła klątwę, jeżeli o to chciał pan zapytać
Mistrza Vogha. Ona mogłaby mu jedynie współczuć, mimo całego
cierpienia, które na nią sprowadził. Nie jest zdolna do zawiści.
– Więc kto? Kto posiada moc
magiczną zdolną nałożyć tak dotkliwą klątwę, do tego będący
na miejscu, gdy rzekomo doszło do śmierci kapłana Dębowej Pani?
On kpi z nas, kłamie nam w oczy, nie widzicie tego? - Rober Lim
ponownie nie wytrzymał piętrzącej się w nim złości, wskazując
palcem Ymgraela.
– Mistrzu Lim, po raz kolejny
muszę... - odezwał się Bader, spokojnym, ale znudzonym głosem.
– Ja chyba wiem kto! - zawołał
uśmiechnięty Kahyss. - I ty, Roberze, też powinieneś się już
tego domyślić!
Wszyscy zgromadzeni wewnątrz
Auli wpatrywali się teraz w Kahyssa, oczekując co powie. Mistrz
jednak jedynie skinął porozumiewawczo do Ymgraela, zachęcają go,
by wyjawił tożsamość sprawcy.
– Lorelei – powiedział akolita,
a widząc brak reakcji Mistrzów, doprecyzował: - Lorelei z
Bezdrzew. Siostra Boba, młodsza kapłanka Dębowej Pani, dotąd
nieznana Kolektywowi Fantasmagoryków jako osoba zdolna magicznie.
– Siostra Boba? Zrobiłaby to
własnemu bratu? - zdziwił się Bader.
– Mistrzowie, proszę pamiętać,
że Lorelei jest silnie oddana bogince. Zdając sobie sprawę co
zrobił Bob i widząc, jak na jej oczach za sprawą brata zginął
ich ojciec, rzuciła na niego klątwę. Z tego co ustaliłem to
nawet nie zdawała sobie sprawy z własnego potencjału. Gdy zaczęła
rzucać klątwę, nie mogła już przerwać. Druga część słów
jasno wskazuje na to, że już wtedy zaczęła żałować
losu, jaki sprowadziła na Boba, dając możliwie wyraźne wskazówki,
jak go wybudzić ze śpiączki. Poza tym Strażniczką klątwy było
jej wyobrażenie w umyśle Boba, średnio zaangażowane w
powstrzymywanie naszych starań. To też przemawia za tym, że chciała
zdjąć klątwę, którą sama rzuciła – Ymgrael wyjaśnił.
– Dlaczego więc nie powiedziała
o niczym, gdy wysyłano przedstawicieli Kolektywu do Bezdrzew? -
zapytał Mistrz Vogh.
– O to musi Mistrz zapytać tych,
którzy byli wysyłani z naciskiem na to, czy w ogóle ją pytali o
cokolwiek – Ymgrael spojrzał wymownie na Lima. - Osobiście
podejrzewam, że bała się sama przyznać. A niepytana, nie
wykazywała inicjatywy, pokładając nadzieję w legendarnych
zdolnościach Fantasmagoryków. Pamiętajmy, że gdy do tego doszło,
miała czternaście lat. Wewnątrz klątwy dodała sobie kilka
wiosen, ot taki wybryk nastolatki, by choć tam już być dorosłą
– akolita uśmiechnął się, mówiąc ostatnie zdania i zdając
sobie sprawę, że zbliża się do końca opowieści.
Jeszcze tylko kilka chwil i
będzie mógł opuścić pstrokatą Aulę Uniwersytetu Fantasmagorii
i odpocząć po tym ciężkim dni.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz