[...]
– Jak części z państwa być
może wiadomo, Bezdrzewy są bardzo starą wsią. Jej lokalizacja i
dostęp do surowców naturalnych już dawno zapewniłoby
przekształcenie w co najmniej małą, ale znaczącą miejscowość.
Tak się jednak nie stało, a rolę lokalnego centrum handlu i
kultury przejęło, mieszczące się niespełna czterdzieści
kilometrów dalej, Wyrębowo. Jak ustaliłem, zbieżność
semantyczna nazw jest tu całkowicie przypadkowa – Ymgrael mówił
do przesłuchującego go grona Mistrzów, patrząc również po
zgromadzonych obserwatorach.
– Fakty te są znane konsylium i
choć jest to bezsprzecznie intrygujące, w jaki sposób łączy się
ze sprawą? - zapytał Hamal Kahyss unosząc brwi.
– Bezdrzewy pozostały takie nie
bez powodu – odrzekł do razu Ymgrael. - Licząca obecnie
kilkudziesięciu członków społeczność jest od kilkuset lat
bardzo hermetyczna. Mijały dekady, świat wokół rozwijał się, a
Bezdrzewy pozostały niezmienione przez wpływy zewnętrzne. Mimo
bliskości Wyrębowa, które wbrew przaśnej nazwie jest dosyć
nowoczesnym miejscem, mieszkańcy Bezdrzew zachowali wiele zwyczajów
i tradycji naszych przodków. Są to prości ludzie, z uporem
maniaka opierający się zmianom i niechętnie godzący się na
konieczność wpuszczania nowej krwi do wioski.
– Z tego też powodu stanowili tak
interesujący temat badań naukowych – po raz pierwszy odezwał
się starszy mężczyzna o fizjonomii przerośniętego bobasa. Jego
pomarszczona twarz i siwe włosy groteskowo kontrastowały z
krótkimi nóżkami i rączkami oraz nieproporcjonalnie dużą
głową, jak na dorosłego człowieka. - Historia zna przypadki
takich społeczności. Ba! Nawet obecnie można by wymienić kilka
osad ludzkich, opierających się powszechnym trendom! Ale każda w
jakimś stopniu w końcu asymiluje się. A Bezdrzewy? Ta wioska
przypomina bardziej skansen, niż współczesną wieś!
– I mają ku temu powód, Mistrzu
Voghu. - Ymgrael uśmiechnął się. - Jak udało mi się ustalić,
mieszkańcy podzieleni są obecnie na sześć dużych rodów i jeden
liczący raptem kilka osób, którego istnienie może postronnym obserwatorom
umknąć. Rody te wykształciły się około trzysta lat temu, gdy
przodkowie Bezdrzewian zrozumieli, że dalsze rozmnażanie się w
zamkniętej populacji doprowadzi do katastrofy. Nie dotyczy to
jednak owego najmniejszego rodu, istniejącego od czasu powstania
Bezdrzew. Czyli od pięciuset lat. Na pewno wszystkich zaciekawi to, że Bob należy właśnie do tej rodziny.
– Czułem, że jest w nim coś
specjalnego... -bardziej do siebie niż do innych powiedział
Kahyss.
– Aby to dokładnie wyjaśnić,
pozwólcie państwo, że cofniemy się o te pięć stuleci. W tamtym
czasie część Królestwa, w której znajdują się Bezdrzewy, była
niezamieszkanym pustkowiem, szerokim pasem ziemi spalonej
niekończącą się wojną z Chanatem Kvurów. W naszej piękniejącej
z roku na rok stolicy doszło do serii zamachów na ówczesnego
króla i członków rodziny królewskiej, co było głównym powodem
rozpoczęcia panowania Loharlów. Szybko pochwycono winnych. Była
to grupa Ludzi zmanipulowana przez Kvurów by zamordowali władcę i
wszystkich, którzy mogli po nim dziedziczyć tron. Niektórzy chcieli
szybko zgładzić sprawców, inni domagali się procesu. Ostatecznie
do żadnej z tych możliwości nie doszło, gdyż wszyscy zamachowcy
zostali oswobodzeni przez maga spoza Kolektywu Fantasmagoryków.
– Jak Bezdrzewy... - Lim próbował
się wtrącić, jednak Ymgrael jedynie podniósł głos by mu
przerwać, mówiąc kolejne słowa.
– Zamachowcy wraz z magiem
podróżowali później, unikając patroli i wymykając się
wojskowym posłanym za nimi. Nie było to trudne, zważywszy na
chaos powstały na dworze i zmasowane ataki Chanatu, który
wykorzystał sytuację, którą sam stworzył. Zbiegli więźniowie
obrali oczywisty w ich sytuacji kierunek: ziemie Kvurów, którzy
wprawdzie wykorzystali ich używając manipulacji, szantażu i
zastraszania, ale i obiecali nagrodę za wypełnioną zbrodnię.
Zamachowców szybko jednak dopadło to, co czułby niemal każdy
człowiek na ich miejscu – wyrzuty sumienia.
– I przez to założyli wioskę?
Na jałowej ziemi? Licząc na rehabilitację przez dobrowolne
wybranie skrajnie trudnego i niebezpiecznego życia? Ciekawa
historyjka, Dziedzicu! - kpił Lim.
– A będzie jeszcze ciekawsza –
Ymgrael uśmiechnął się, widząc karcące spojrzenie Badera
posłane w stronę Lima. - Wszyscy wiemy, że nasz świat
zamieszkują nieliczne istoty tak stare, że pamiętające jeszcze
czasy gdy Ludzkość oraz nasi bracia i siostry z innych gatunków,
wędrowali przez dziewicze tereny, dopiero zasiedlając świat Kręgu
Pierwszego. Istoty, których moc jest niemierzalna, a cele i plany
niezrozumiałe dla śmiertelników. Nie wiem czy sprawił to
przypadek, czy jakkolwiek definiowane przeznaczenie, ale zamachowcy
kierowani przez wyjętego spod prawa maga, trafili właśnie na
jedną z tych istot. Pradawną boginkę, znaną zwykle pod imieniem
Dębowej Pani.
– Dębowa Pani zaginęła... -
Agner Vogh zaczął, po czym szeroko otworzył oczy, wpatrując się
w głąb Auli.
– … ponad pięćset lat temu. -
dokończył za niego Ymgrael, czując na plecach ciarki, które na
pewno odczuł i podstarzały Mistrz. - Gdy podczas wojny Kvurowie
spalili jej święty gaj, Dębowa Pani błąkała się po okolicy
poszukując jedynej rzeczy, z powodu której wciąż żyła.
Tygodniami jej błagalny szloch słychać było w promieniu wielu
kilometrów, odstraszający od spalonej ziemi wojska Chanatu i
Królestwa. Gdy zbiegli zamachowcy dotarli w to miejsce, ujrzeli
słabnącą, dobroduszną boginkę, próbującą ostatkiem sił
magicznych podtrzymać życie spalonego do połowy dębu.
Ostatniego drzewa, które pozwalało jej wciąż istnieć.
– Przerażające... - rzekł ktoś
ze zgromadzonych na auli obserwatorów.
– Dlaczego nie odtworzyła gaju?
Czemu nie powstrzymała Kvurów, którzy go zniszczyli? Przecież to
bzdury, które Dziedzic wymyśla, byśmy uwierzyli w jego
historyjkę! - protestował Lim.
– Och, czy twoja ignorancja, Roberze, ma w ogóle granice? - zirytował się Vogh, na co Kahyss
zareagował lekkim uśmiechem. - Gdybyś dokładniej studiował
historię lub przynajmniej czytał księgi, które zlecałem ci w
ramach moich zajęć, wiedziałbyś doskonale co mogła, a czego nie
mogła dokonać Dębowa Pani. Ba! Miałeś dokładnie dziesięć
osobnych lekcji o niej, na połowie których jedynie się pojawiłeś!
Skończ się ośmieszać i daj mówić akolicie!
Ymgrael, z niesamowicie wielkim
trudem, powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem, czego nie udało
się wielu ze zgromadzonych. Dopiero po chwili, gdy zdołał opanować
rozbawienie, podjął dalej temat.
– Tak jak powiedział Mistrz Vogh,
Dębowa Pani nie mogła powstrzymać tych, którzy zniszczyli jej
święte drzewa, ani odtworzyć gaju. Boginka ta jest jedną z
najbardziej pacyfistycznych istot, jakie kiedykolwiek kroczyły po
Kręgu Pierwszym, a jej natura nie pozwalała na odtworzenie
umarłych drzew, lub powstanie nowych. Swą moc magiczną mogła
wykorzystywać w inny sposób, głównie błogosławiąc ziemi i
istotom żyjącym blisko gaju.
– Dokładnie tak było –
potwierdził Vogh, unosząc przerzedzone brwi. - To zdumiewające,
że wiesz o tym, akolito, po tak krótkiej edukacji.
– Jedynie przyłożyłem się do
sprawy, Mistrzu – Ymgrael pokłonił lekko głowę. - Wracając
jednak do tematu: gdy Dębowa Pani ostatkiem sił próbowała
uratować pół-żywy dąb, znaleźli ją wędrujący zamachowcy.
Nie wiedzieli z kim mają do czynienia, ani czemu właściwie ta
naga, pięciometrowa istota o ciele pięknej kobiety tak
rozpaczliwie obejmuje na wpół spalony pień, przelewając nań
magię. Chcąc pomóc bogince i najpewniej też choć trochę
zrekompensować w oczach świata czyn, którego się dopuścili,
spróbowali wesprzeć Dębową Panią, której właśnie tego w tej
chwili było potrzeba. Niemagiczni śmiertelnicy niewiele mogli
zrobić, ale wyszkolony mag, którego mieli pośród siebie,
wspomógł boginkę własną mocą. Razem zdołali zatrzymać
obumieranie dębu, a mag tchnął życie w spaloną część drzewa.
Uratował ostatni fragment świętego gaju i życie Dębowej Pani.
Boginka, w dowód wdzięczności zawiązała przymierze z tą
garstka ludzi.
– Czyli to tak tamte tereny znów
się zazieleniły. – Bader pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Dokładnie. Dalej było tak, jak
zapewne się państwo domyślają. Zamachowcy założyli wokół
dębu osadę, którą nazwali bardzo wyszukanie – Bezdrzewy. Z
błogosławieństwem Dębowej Pani stopniowo odbudowali święty
gaj, obiecując na zawsze strzec swej bogini i jej drzew, by już
nigdy historia się nie powtórzyła. W tym celu poprzysięgli nigdy
nie wpuszczać do swej społeczności zwyczajów spoza wioski,
powierzając swoje życie, myśli, i modlitwy bogini. Mag oraz jego
późniejsza partnerka, zostali pierwszymi przedstawicielami rodu
kapłańskiego, odpowiedzialnego za bezpośrednią komunikację z
Dębową Panią i zanoszenie jej próśb i podziękowań
Bezdrzewian.
– Akolito Jaaranoh, to o czym
mówisz to bezsprzecznie bardzo cenne informacje. Po weryfikacji ich
prawdziwości, na pewno pomogą Kolektywowi lepiej zrozumieć
mieszkańców wsi Bezdrzewy, a także zapewnić pomoc im oraz
cudownie odnalezionej po latach bogince, oczywiście o ile takowej
pomocy będą sobie życzyli. Przejdźmy jednak do czasów nam
obecnych. Jak to wiąże się z przypadłością chłopa Boba? -
zapytał Mistrz Bader.
– Oczywiście, Mistrzu – Ymgrael
skinął nieznacznie głową. - Wytłumaczę zatem co takiego zrobił
Bob, za co spotkała go śpiączka wywołana magiczną klątwą.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz