[...]
Szybka analiza sytuacji panującej
teraz w Bezdrzewach, nie dawała Ymgraelowi złudzeń co do tego, co
musi zrobić. Wiedział, że idzie dobrym tropem, ale nie znaczyło to,
że ma ochotę kontynuować. Cel nie zawsze uświęca środki, tym
razem jednak tak właśnie było. Siląc się na groźną minę,
skupił ponownie magię wokół swoich dłoni. Nie ukształtował
jednak niewielkich pocisków mocy, stawiając teraz na bardziej
dosadne przesłanie i licząc na lepszy efekt psychologiczny. Bez
chwili wahania skierował magię w stronę pozostałych ośmiu
chłopów z nacierającego tuzina, obecnie wpatrujących się w niego
z trwogą. Wyraźnie zastanawiali się czy atakować, czy - wzorem
większości - uciekać.
Trzymany przez Jamlena Bob,
musiał przyglądać się jak bliscy mu ludzie, z częścią których
był spokrewniony, zostają brutalnie zamordowani. Świetliste wstęgi
mocy akolity nie spowodowały ich wyparowania, jak to zrobiły
wcześniejsze pociski z poprzednimi ofiarami. Tym razem magia
zadała im typowo fizyczne obrażenia, rozcinając makabrycznie ciała.
Krew chlusnęła na porośniętą rzadką trawą ziemię, barwiąc
wszystko szkarłatem. Bob, dotąd szamoczący się w uścisku, teraz
znieruchomiał, blednąc na twarzy.
Ymgrael, choć sam czuł niechęć
do tego co zrobił, odczuł też gwałtowną satysfakcję, gdy niemal
w natychmiastowej odpowiedzi na jego czyn, wypełniły się słowa
klątwy. Bardziej całym ciałem niż literalnymi uszami, wyczuł
wyczekiwany śpiew wiatru. Nie on jeden tego doznał. Po minach
chłopów, Jamlena, Nerany i pozostałych Fantasmagoryków, wciąż
skrytych przed oczami miejscowych, widać było, że także wsłuchują
się w ulotny, ledwo słyszalny, melodyjny szept, wypowiadający
rytmicznie słowa klątwy.
Młody akolita spojrzał na
Strażniczkę. Kobieta, nie mogąc się poruszyć i z pewnością
usiłując się uwolnić z magicznego więzienia, zareagowała na
pieśń wiatru początkową ulgą na twarzy, która zaraz ustąpiła
determinacji. Ta zmiana emocji podpowiadała Ymgraelowi, że słusznie
ocenił jej motywację, podczas przygotowywania się do całego
przedsięwzięcia, w trakcie swojej wyprawy do Bezdrzew. Zadowolony z
tego, chciał już przystąpić do następnej części planu, jednak
jego uwagę odciągnęło zamieszanie pośród Mistrzów Kolektywu.
Kahyss i Lim zdawali się
energicznie, choć przyciszonymi głosami o coś kłócić. Stojący
obok Bader nie zabierał wprawdzie głosu w ich wymianie zdań, widać
jednak było, że nad czymś gorączkowo myśli, przyglądając się
Ymgraelowi. Akolita niestety nie słyszał kłótni Mistrzów
zagłuszanej przez krzyki przerażonych wieśniaków i zawodzenie
Boba, który niespodziewanie złapał się za głowę, śpiewając
wraz z wiatrem słowa klątwy, fałszując przy tym niemiłosiernie.
Ymgrael spodziewał się podobnej reakcji, nie sądził jednak, że
mężczyzna popadnie w trans, który odetnie go od odczuwania bodźców
zewnętrznych. Przez głowę akolity przemknęła mrożąca krew w
żyłach myśl, że coś pomylił, a stan Boba jest jednym z
zabezpieczeń Strażniczki. Gdyby tak było, nie tylko nie mógłby
ocalić chłopa, ale sprowadziłby też kłopoty na siebie, a być
może i na Neranę i Jamlena, mimo zapewnień Mistrza Badera, że w
razie klęski, Ymgrael jako jedyny poniesie konsekwencje.
Patrząc w oczy Jamlena, w
których również pojawiło się zwątpienie, Ymgrael starał się
analizować sytuację. Wiedział, co powinien teraz zrobić, jednak
do tej pory sądził, że świadomość otoczenia przez Boba jest tu
kluczowa. Jakby wyczuwając jego niepewność i chcąc ją
wykorzystać, w jego stronę kroczyć zaczął Mistrz Lim, bardziej
czerwony na twarzy niż skąpane we krwi podłoże pod ciałami
pomordowanych chłopów. Kahyss i Bader wołali za nim, by wrócił,
jednak Lim nie posłuchał.
– Skończ tę rzeźnię, Jaaranoh!
Nie pozwolę byś jeszcze potęgował cierpienie tego nieszczęśnika!
- krzyknął zbliżający się Mistrz, który również zdjął z
siebie zaklęcie maskujące go przed oczami miejscowych.
Ymgrael mógłby poczuć napływ
paniki w obliczu groźby przerwania jego próby pomocy Bobowi i
transu tego ostatniego, jednak zamiast tego poczuł nową nadzieję,
gdy spostrzegł wypełnianie się kolejnej części klątwy. Nie
zważając na Lima, który wciąż był od niego oddalony, spojrzał
najpierw na kroplę krwi, która spływała po policzku Boba, a
następnie ku górze, na miejsce, z którego spadła.
Potężny dąb stojący pośrodku
wioski, pod koroną którego odegrała się scena kaźni chłopów,
zaczerwienił się. W pierwszej chwili można by nawet pomyśleć, że
w niewyjaśniony sposób, liście drzewa gwałtownie zmieniają
kolor, przygotowując się do opadnięcia na zimę. Postępująca
jednak od czubka dębu ku dołowi karminowa czerwień była w
rzeczywistości krwią wydobywającą się z liści, gałązek, a
wreszcie i grubych konarów. Krwawy deszcz zaczął najpierw powoli
kapać z gałęzi, by w końcu zamienić się lokalną, osobliwą
ulewę.
– Jaaranoh! To ostatnie
ostrzeżenie! Przestań, albo przerwę to siłą! - rozkazał wciąż
zbliżający się Lim.
– Jestem już tak blisko! Nie
możemy teraz przerwać! - odpowiedział mu krzykiem Ymgrael, nie
odrywając wzroku od miejsca na drzewie, w którym znajdowała się
Nerana.
Akolitka, gdy dosięgnęła jej
spływająca po konarach posoka, zaczęła mieć trudności z
usiedzeniem w miejscu. Najwyraźniej pełna odrazy dla tego co ją
otacza, straciła równowagę na śliskiej powierzchni gałęzi.
Przechyliła się niebezpiecznie i runęła ku ziemi. Nie była co
prawda bardzo wysoko, ale upadek z tych kilku metrów mógłby się
dla niej skończyć tragicznie, gdyby nie wspomogła się magią,
której użyła w ostatniej chwili do tego samego zaklęcia, jakie
zastosowała wcześniej dostając się na górę.
Nagłe i bardzo bolesne uderzenie
mocy wytrąciło Ymgraela z obserwacji Nerany i drzewa, zdającego
się płakać krwią. Lim stał kilka metrów od akolity, mierząc do
niego z wyciągniętej przed siebie dłoni, spowitej żółtą
poświatą.
– Jamlen, teraz! - krzyknął
Ymgrael, wypuszczając z dłoni własną moc.
Pociski magiczne jego i Lima
spotkały się w powietrzu, wzajemnie anihilując i tworząc przy tym
niewielkie fale uderzeniowe, wstrząsające bezpośrednim otoczeniem.
W dalszej perspektywie Ymgrael nie miał szans z wyszkolonym Mistrzem
Kolektywu Fantasmagoryków. Nie wiedział jak długo zdoła
powstrzymywać Lima, choć przychodzące mu z coraz większym trudem
parowanie jego ataków zdawało się zapowiadać ten moment szybciej,
niżby tego chciał.
Serce zabiło mu mocniej, gdy
dostrzegł coś, co mogło ostatecznie przekreślić jego szanse na
realizację zadania. Półprzezroczysta bańka fioletu tworząca
więzienie Strażniczki pękała jakby była uczyniona ze szkła,
wywołując na twarzy kobiety niekrytą satysfakcję.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz