2017-05-26

Rozdział 1 / 7

[...]
Szybka analiza sytuacji panującej teraz w Bezdrzewach, nie dawała Ymgraelowi złudzeń co do tego, co musi zrobić. Wiedział, że idzie dobrym tropem, ale nie znaczyło to, że ma ochotę kontynuować. Cel nie zawsze uświęca środki, tym razem jednak tak właśnie było. Siląc się na groźną minę, skupił ponownie magię wokół swoich dłoni. Nie ukształtował jednak niewielkich pocisków mocy, stawiając teraz na bardziej dosadne przesłanie i licząc na lepszy efekt psychologiczny. Bez chwili wahania skierował magię w stronę pozostałych ośmiu chłopów z nacierającego tuzina, obecnie wpatrujących się w niego z trwogą. Wyraźnie zastanawiali się czy atakować, czy - wzorem większości - uciekać.
Trzymany przez Jamlena Bob, musiał przyglądać się jak bliscy mu ludzie, z częścią których był spokrewniony, zostają brutalnie zamordowani. Świetliste wstęgi mocy akolity nie spowodowały ich wyparowania, jak to zrobiły wcześniejsze pociski z poprzednimi ofiarami. Tym razem magia zadała im typowo fizyczne obrażenia, rozcinając makabrycznie ciała. Krew chlusnęła na porośniętą rzadką trawą ziemię, barwiąc wszystko szkarłatem. Bob, dotąd szamoczący się w uścisku, teraz znieruchomiał, blednąc na twarzy.
Ymgrael, choć sam czuł niechęć do tego co zrobił, odczuł też gwałtowną satysfakcję, gdy niemal w natychmiastowej odpowiedzi na jego czyn, wypełniły się słowa klątwy. Bardziej całym ciałem niż literalnymi uszami, wyczuł wyczekiwany śpiew wiatru. Nie on jeden tego doznał. Po minach chłopów, Jamlena, Nerany i pozostałych Fantasmagoryków, wciąż skrytych przed oczami miejscowych, widać było, że także wsłuchują się w ulotny, ledwo słyszalny, melodyjny szept, wypowiadający rytmicznie słowa klątwy.
Młody akolita spojrzał na Strażniczkę. Kobieta, nie mogąc się poruszyć i z pewnością usiłując się uwolnić z magicznego więzienia, zareagowała na pieśń wiatru początkową ulgą na twarzy, która zaraz ustąpiła determinacji. Ta zmiana emocji podpowiadała Ymgraelowi, że słusznie ocenił jej motywację, podczas przygotowywania się do całego przedsięwzięcia, w trakcie swojej wyprawy do Bezdrzew. Zadowolony z tego, chciał już przystąpić do następnej części planu, jednak jego uwagę odciągnęło zamieszanie pośród Mistrzów Kolektywu.
Kahyss i Lim zdawali się energicznie, choć przyciszonymi głosami o coś kłócić. Stojący obok Bader nie zabierał wprawdzie głosu w ich wymianie zdań, widać jednak było, że nad czymś gorączkowo myśli, przyglądając się Ymgraelowi. Akolita niestety nie słyszał kłótni Mistrzów zagłuszanej przez krzyki przerażonych wieśniaków i zawodzenie Boba, który niespodziewanie złapał się za głowę, śpiewając wraz z wiatrem słowa klątwy, fałszując przy tym niemiłosiernie. Ymgrael spodziewał się podobnej reakcji, nie sądził jednak, że mężczyzna popadnie w trans, który odetnie go od odczuwania bodźców zewnętrznych. Przez głowę akolity przemknęła mrożąca krew w żyłach myśl, że coś pomylił, a stan Boba jest jednym z zabezpieczeń Strażniczki. Gdyby tak było, nie tylko nie mógłby ocalić chłopa, ale sprowadziłby też kłopoty na siebie, a być może i na Neranę i Jamlena, mimo zapewnień Mistrza Badera, że w razie klęski, Ymgrael jako jedyny poniesie konsekwencje.
Patrząc w oczy Jamlena, w których również pojawiło się zwątpienie, Ymgrael starał się analizować sytuację. Wiedział, co powinien teraz zrobić, jednak do tej pory sądził, że świadomość otoczenia przez Boba jest tu kluczowa. Jakby wyczuwając jego niepewność i chcąc ją wykorzystać, w jego stronę kroczyć zaczął Mistrz Lim, bardziej czerwony na twarzy niż skąpane we krwi podłoże pod ciałami pomordowanych chłopów. Kahyss i Bader wołali za nim, by wrócił, jednak Lim nie posłuchał.
– Skończ tę rzeźnię, Jaaranoh! Nie pozwolę byś jeszcze potęgował cierpienie tego nieszczęśnika! - krzyknął zbliżający się Mistrz, który również zdjął z siebie zaklęcie maskujące go przed oczami miejscowych.
Ymgrael mógłby poczuć napływ paniki w obliczu groźby przerwania jego próby pomocy Bobowi i transu tego ostatniego, jednak zamiast tego poczuł nową nadzieję, gdy spostrzegł wypełnianie się kolejnej części klątwy. Nie zważając na Lima, który wciąż był od niego oddalony, spojrzał najpierw na kroplę krwi, która spływała po policzku Boba, a następnie ku górze, na miejsce, z którego spadła.
Potężny dąb stojący pośrodku wioski, pod koroną którego odegrała się scena kaźni chłopów, zaczerwienił się. W pierwszej chwili można by nawet pomyśleć, że w niewyjaśniony sposób, liście drzewa gwałtownie zmieniają kolor, przygotowując się do opadnięcia na zimę. Postępująca jednak od czubka dębu ku dołowi karminowa czerwień była w rzeczywistości krwią wydobywającą się z liści, gałązek, a wreszcie i grubych konarów. Krwawy deszcz zaczął najpierw powoli kapać z gałęzi, by w końcu zamienić się lokalną, osobliwą ulewę.
– Jaaranoh! To ostatnie ostrzeżenie! Przestań, albo przerwę to siłą! - rozkazał wciąż zbliżający się Lim.
– Jestem już tak blisko! Nie możemy teraz przerwać! - odpowiedział mu krzykiem Ymgrael, nie odrywając wzroku od miejsca na drzewie, w którym znajdowała się Nerana.
Akolitka, gdy dosięgnęła jej spływająca po konarach posoka, zaczęła mieć trudności z usiedzeniem w miejscu. Najwyraźniej pełna odrazy dla tego co ją otacza, straciła równowagę na śliskiej powierzchni gałęzi. Przechyliła się niebezpiecznie i runęła ku ziemi. Nie była co prawda bardzo wysoko, ale upadek z tych kilku metrów mógłby się dla niej skończyć tragicznie, gdyby nie wspomogła się magią, której użyła w ostatniej chwili do tego samego zaklęcia, jakie zastosowała wcześniej dostając się na górę.
Nagłe i bardzo bolesne uderzenie mocy wytrąciło Ymgraela z obserwacji Nerany i drzewa, zdającego się płakać krwią. Lim stał kilka metrów od akolity, mierząc do niego z wyciągniętej przed siebie dłoni, spowitej żółtą poświatą.
– Jamlen, teraz! - krzyknął Ymgrael, wypuszczając z dłoni własną moc.
Pociski magiczne jego i Lima spotkały się w powietrzu, wzajemnie anihilując i tworząc przy tym niewielkie fale uderzeniowe, wstrząsające bezpośrednim otoczeniem. W dalszej perspektywie Ymgrael nie miał szans z wyszkolonym Mistrzem Kolektywu Fantasmagoryków. Nie wiedział jak długo zdoła powstrzymywać Lima, choć przychodzące mu z coraz większym trudem parowanie jego ataków zdawało się zapowiadać ten moment szybciej, niżby tego chciał.
Serce zabiło mu mocniej, gdy dostrzegł coś, co mogło ostatecznie przekreślić jego szanse na realizację zadania. Półprzezroczysta bańka fioletu tworząca więzienie Strażniczki pękała jakby była uczyniona ze szkła, wywołując na twarzy kobiety niekrytą satysfakcję.
[...]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz