[...]
– Wydajcie kapłanów, to ostatnie
ostrzeżenie! - Głos Ymgraela zagrzmiał, gdy chłopi ociągali się
z podjęciem decyzji.
Było oczywiste, że większość nie miała zamiaru zastosować się do jego rozkazu. Stojący najbliżej akolity mężczyźni wymierzyli w jego kierunku prowizoryczną broń, którą trzymali. Zza wideł, cepów i kos rozbieganymi oczami łypali na niego, raczej nie mając wątpliwości w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Mimo tego postanowili bronić swoich rodzin i sąsiadów przed człowiekiem, który groził im śmiercią. Chlubne i honorowe, ale skazane na niepowodzenie.
Było oczywiste, że większość nie miała zamiaru zastosować się do jego rozkazu. Stojący najbliżej akolity mężczyźni wymierzyli w jego kierunku prowizoryczną broń, którą trzymali. Zza wideł, cepów i kos rozbieganymi oczami łypali na niego, raczej nie mając wątpliwości w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Mimo tego postanowili bronić swoich rodzin i sąsiadów przed człowiekiem, który groził im śmiercią. Chlubne i honorowe, ale skazane na niepowodzenie.
– Wasz wybór – z rezygnacją
powiedział Ymgrael, choć dokładnie na taką ich reakcję liczył.
Zaatakował pierwszy. Wokół
wyciągniętej przed siebie dłoni uformował świetlistą,
półprzezroczystą bańkę o fioletowym zabarwieniu – proste,
bitewne zaklęcie, nic wyszukanego, a jednak przywołujące gwałtowną
bladość na twarze zgromadzonych. Widząc emanację magii, stojący
najbliżej Ymgraela trzej mężczyźni ruszyli w jego stronę. Jak na
zawołanie z bańki okalającej dłoń akolity, w ich kierunku
pomknęły trzy błyszczące kuleczki wielkości żołędzia.
Pociski stworzone magią Ymgraela
już miały dosięgnąć chłopów, gdy niespodziewanie powietrze
pomiędzy walczącymi zawirowało, a tuż przy ciałach szarżujących
wioskowych pojawiła się cienka bariera w brązowo-szarym kolorze.
Magia akolity rozbiła się na nich, nie czyniąc nikomu krzywdy.
Ymgrael jedynie uśmiechnął się
nieznacznie, wypatrując w tłumie postać, która uratowała
wieśniaków. Młoda kobieta z długimi, czarnymi włosami wpatrywała
się w niego wyzywająco. Jej oliwkowa suknia powiewała lekko na
słabym wietrze, a uniesione do góry dłonie połyskiwały brązem i
szarością.
– Miło, że w końcu się
pokazałaś! Niestety, nie mogę pozwolić ci przeszkadzać!
Wystarczy, że teraz muszę naprawiać twój błąd! - Ymgrael
zawołał do niej z udawaną złością.
W rzeczywistości cieszył się
na widok tej kobiety. Doskonale wiedział kim, a właściwie czym
jest. Strażnik, w tym przypadku w wersji żeńskiej, był obecny w
każdym przypadku klątwy i bywał niekiedy przewrotny. Ymgrael
liczył, że tak też będzie i tym razem; ponadto już samo to, że
mu przeszkodziła wskazywało, że obrał właściwy kierunek. Z tego
co wiedział, przez cały czas trwania projektu, którego bohaterem
był chłop Bob, to była pierwsza ingerencja Strażniczki w
działania Fantasmagoryków. Podbudowany tym, że jego plan działa,
skupił swoją uwagę na kobiecie w oliwkowej sukni.
Wyrecytował pod nosem bezgłośnie
zaklęcie, ciskając w jej kierunku znacznie większy niż wcześniej
pocisk magii. Zanim zdążyła zareagować, było już za późno.
Całe jej ciało zostało otoczone przez grubą na kilka centymetrów,
półprzezroczystą bańkę fioletu, odcinając ją całkowicie od
wszystkiego co na zewnątrz i uniemożliwiając ruchy. Zastygła w
jednej pozycji, rzuciła wściekłe spojrzenie na Ymgraela. Oboje
wiedzieli, że tylko przez jakiś czas będzie uwięziona, w końcu
przełamując zaklęcie akolity. Póki co jednak, Ymgraela nie miał
kto powstrzymać.
Dopiero teraz młody akolita
skupił uwagę znów na chłopach. Po początkowej konsternacji w
jaką wpadli, oglądając krótkie zajście między jedną z nich i
przybyszem, wcześniejsza panika powróciła ze zwielokrotnioną
siłą. Kobiety i dzieci rzuciły się do ucieczki, podobnie jak
całkiem pokaźna grupa mężczyzn. W stronę Ymgraela pobiegło
kilku wieśniaków, mierząc do niego z wideł. Ymgrael upewnił się,
że Bob się temu przygląda – nie zwracając póki co uwagi na
jego wyraz twarzy – po czym ponowił atak z pociskami wielkości
żołędzi, zwiększając o jeden ich wcześniejszą ilość.
Czterech z nacierającego tuzina
chłopów dosłownie wyparowało z głośnym syknięciem, gdy
fioletowe kuleczki dotknęły ich ciał. Po ich ciałach pozostały
jedynie obłoki dymu, szybko rozwiewane przez wiatr.
W tym momencie Ymgrael miał już
problem w obserwowaniu wszystkich elementów realizowanego planu.
Mogąc chwilowo zignorować pozostałych z szarżujących mężczyzn,
wytrąconych z biegu nagłym zniknięciem ich towarzyszy zauważył,
że siedząca wysoko na dębie Nerana ujawniła już swoją obecność.
Oznaczać to mogło tylko jedno – pierwsi z uciekinierów dotarli
do zewnętrznych zabudowań wsi, wyznaczających jej symboliczne
granice. Ymgrael nawet nie starał się wyczytać z twarzy
przyjaciółki emocji, nie miał teraz na to czasu. Najważniejsze
było, że skutecznie wywiązała się ze swojego zadania: gdy tylko
uciekające kobiety znalazły się w ustalonym miejscu, całe
Bezdrzewy otoczył krąg szalejących płomieni skrzesanych magią.
Ymgrael doskonale wiedział, że
była to tylko wysoka na cztery metry iluzja, wymagająca od akolitki
dużego skupienia, ale przy tym całkowicie nieszkodliwa. Chłopi
jednak wierzyli w prawdziwość ognia, odgradzającego ich teraz od
świata poza wioską. Spanikowane kobiety, dzieci i co mniej odważni
mężczyźni częściowo ponownie się grupowali, a częściowo
uciekali do wnętrz najbliższych domostw.
Młody akolita, niezauważalnie
dla otoczenia zadowolony z sukcesu Nerany, skupił znów uwagę na
tym, co działo się bliżej niego. Kobieta w sukni wciąż była
uwięziona, a Bob szamotał się w uścisku Jamlena, widocznego teraz
dla wszystkich obecnych i usiłującego zadbać o to, by skrępowany
chłop obserwował wszystko, co robi Ymgrael. Na twarzy Boba mieniły
się różne emocje, tak pożądane przez akolitę Kolektywu. Ale to
nie o strach czy determinację chodziło, lecz o żal.
Żal z powodu śmierci sąsiadów,
których znał od dziecka.
Żal, który wciąż był zbyt
mały, by zapewnić mu ocalenie.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz