[...]
– Śmieszki, trochę
powagi, mamy zadanie! - upomniał ich Jamlen. - To czego się
dowiedziałeś?
Ymgrael,
odrzucając od siebie rozbawienie po wymianie zdań z Neraną,
przeszedł kilka kroków w stronę niewidzącego ich chłopa,
siedzącego na drewnianym stołku przy wygaszonym palenisku. Widok
tego człowieka przywodził wspomnienia z jego podróży.
– Przede wszystkim
Bezdrzewy nie wyglądają tak, jak wieś, w której obecnie się
znajdujemy. Nie ma tam... drzew.
– Czyli nazwa pasuje –
skomentowała Nerana.
– Nie do końca... -
Ymgrael stał przodem do przyjaciół, lecz wciąż był obok
siedzącego chłopa.
– Jeszcze kilka lat
temu, Bezdrzewy były pełne dębów. To co widzieliśmy na
zewnątrz, to stan właśnie z tamtych czasów – akolita tłumaczył
z powagą, po czym wskazał na mieszkańca wsi – Ten mężczyzna,
Abelard z Bezdrzew, był moim głównym informatorem, dlatego też
nieprzypadkowo wybrałem tę chatę do rozmowy.
– Na takim zadupiu ktoś
nadał mu tak egzotyczne imię? Aż nie wiem czy mu gratulować czy
współczuć! - Nerana spojrzała na mężczyznę z nieokreślonym
wyrazem twarzy.
– Jego rodzice
mieszkali kiedyś w Leagnii. Nie ważne – Ymgrael machnął ręką,
jakby odrzucając od siebie ten temat. - Istotne jest to, że
Abelard jest dalekim pociotkiem Boba i miał z nim dobry kontakt,
przynajmniej dawniej.
– A ostatnio nie
dogadywali się? - zapytał Jamlen z zamyśleniem.
– To dłuższa
historia, a nie mamy teraz wiele czasu, więc powiem wam bardzo
skrótowo. Bob posprzeczał się trochę z kilkoma sąsiadami, w tym
z Abelardem. Któregoś dnia doszło do incydentu, w czasie którego
ojciec Boba stracił życie, a na niego samego pewna kobieta rzuciła
klątwę.
– Tak myślałam, że
to klątwa... - Nerana ściągnęła brwi, robiąc obrażoną minę.
- Jak powiedziałam o tym Mistrzowi Limowi, uśmiechnął się tylko
szyderczo i kazał pracować dalej...
– Nera, przecież od
początku było wiadome, że to klątwa. Wierszyki, jak ten, którego
kazali nam się nauczyć, dotyczą niemal wyłącznie tego typu
spraw – Jamlen przewrócił oczami, jakby tłumaczył to już
któryś raz z kolei.
– Ale musieliśmy do
tego dojść sami, nic nam nie mówią! Jak mogą oczekiwać
rezultatów?!
– To się nazywa
wrzucenie na głęboką wodę! - Jamlen zaśmiał się. - Z resztą
sama zobacz, Ymgii twierdzi, że znalazł rozwiązanie!
– Właśnie,
rozwiązanie... - Ymgrael spróbował skierować rozmowę ponownie
na właściwy temat wiedząc, że jeżeli będą zbyt długo
zwlekali, minie właściwy czas na wprowadzenie jego planu w życie.
- Kluczem do wszystkiego są słowa klątwy. Jamlen, możesz je
wyrecytować?
– Choćby i przez sen –
młody mężczyzna uśmiechnął się, wyprostował plecy i płynnie
zadeklamował:
Wiara i rozum nie zawsze idą w parze,
za twoją arogancję los cię ukarze!
Solą w twym oku były dawne dzieje,
dziś pomstę wywrą prastare knieje!
Będziesz przeżywał swój koszmar na zawsze,
ten, co sprowadził tu czasy krwawsze.
Będziesz oglądał dębowe konary,
dębowe liście to twe najgorsze mary!
Lecz gdy padnie dębowa krew,
wnet usłyszysz wiatru śpiew.
Niechaj przyłożą wówczas twarz dziedzica,
by łzy chłonął z ojcowskiego lica.
Ten smak cierpienia niech go przeniknie,
bo tylko wtedy koszmar twój zniknie.
Przez
chwilę wszyscy troje milczeli, pozwalając wybrzmieć ostatnim
słowom klątwy w swych głowach. Każdy akolita Kolektywu, który
przypisany był do projektu Boba z Bezdrzew, doskonale znał jej
treść, której sens analizowany był na każdy możliwy sposób
przez mistrzów pod wodzą Antoniego Badera. Bob z Bezdrzew, za każdym
razem gdy - wszelakimi metodami Fantasmagoryków – próbowano
uzyskać od niego informacje, popadał w swoisty trans, patrząc
pustym spojrzeniem w przestrzeń i wypowiadając słowa klątwy.
Zawsze
w ten sam sposób.
Zawsze
z tą samą bladością i drżeniem głosu....
– Jedno jest pewne –
Nerana uśmiechnęła się – osoba, która to wymyśliła, poetą
nie zostanie.
– Ta klątwa,
szczególnie jej druga połowa oraz informacje, które zdobyłem w
Bezdrzewach, są kluczem do rozwiązania problemu Boba – Ymgrael
zignorował żart akolitki.
– I zdaje się, że ty
grasz tu główną rolę – Jamlen spojrzał na przyjaciela z
rozbawieniem, a widząc, że ten nie do końca rozumie, wyjaśnił:
- Innego dziedzica tu nie widzę.
Ymgrael
odpowiedział mu nieznacznym uśmiechem półgębkiem. Bez słowa
przeszedł kilka kroków w stronę niewielkiego, drewnianego stołu,
wykonanego niedbale i zbitego z kilku grubszych konarów.
– Wzmianka o dziedzicu
to czysty przypadek. A teraz chodźcie, wytłumaczę wam, jak
możecie pomóc – rzekł, wskazując im rozpadające się krzesła.
Nerana
i Jamlen usiedli, słuchając z zaciekawieniem krótkich wyjaśnień Ymgraela. To jednak szybko ustąpiło – początkowo
zaskoczeniu, a w końcu przerażeniu. Poznając swoje role w planie
akolity, nie byli świadomi, że przez nieszczelną okiennicę ich
rozmowie przysłuchuje się samotna postać. Odziana w oliwkową
suknię kobieta o długich, kręconych włosach barwy węgla, bawiła
się jednym ze swych loków, patrząc na koronę dębu górującego
nad wioską. Chłopka czuła narastającą ekscytację i lęk na myśl
o tym, że nadeszła chwila, na którą tak niecierpliwie czekała.
[...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz