[...]
Przyspieszył
kroku, szybko docierając do trzech lepiej odzianych mężczyzn.
Zanim jednak się do nich odezwał, machnął niedbale dłonią. Jego
ciało i ubranie momentalnie stało się prześwitujące i ulotne,
zupełnie jak pozostałych zakapturzonych postaci. Reakcja chłopów
na to była komiczna – wpatrywali się w miejsce, gdzie jeszcze
chwilę wcześniej go widzieli, po czym jeden po drugim albo wpadali
w panikę, ryglując się w chatach, albo – ci co bardziej śmiali,
tudzież głupi – łapali za kosy, widły, czy co tam mieli pod
ręką i z wolna podchodzili w okolice pnia dębu, koło którego
zniknął im z oczu.
– Mogłeś wcześniej
się Odciąć, teraz już wiele się nie dowiemy – niskim,
poważnym głosem żachnął się korpulentny człowiek o
kwadratowej szczęce.
– Cóż... robią coś
nowego... - odpowiedział Wędrowiec z rozbawieniem, obserwując jak
jeden z chłopów dźga widłami powietrze w miejscu, gdzie stał, a
ponieważ jego ciało było teraz bardziej eteryczne niż fizyczne,
nfffffarzędzie z resztkami obornika na zębach przechodziło przez nie,
nie czyniąc szkody.
Jeden
z rozmówców Wędrowca, niski, szczupły blondyn o bystrym
spojrzeniu zaśmiał się pod nosem, szybko jednak poważniejąc,
widząc beznamiętny wzrok korpulentnego.
– Ymgraelu! Dlaczego
dołączasz do nas po dwóch godzinach od rozpoczęcia zajęć, do
tego łamiąc przy tym podstawowe zasady uczestnictwa w tym
projekcie?! - najwyższy z ich trzech, ten o czerwonawym zabarwieniu
twarzy, zwrócił się z wyraźną złością po imieniu do
przybysza.
Wędrowiec,
nazwany Ymgraelem, przez chwilę milczał, spoglądając po swoich
mentorach. Zdejmując oburącz kaptur z głowy i odsłaniając przy
tym gęste, lekko kręcone włosy sięgające ramion o barwie węgla,
powiedział jakby od niechcenia:
– Może powodem jest
to, że uczestniczę w nich czwarty raz w tym tygodniu i
dziewiętnasty ogólnie? A może, po dwóch latach trwania
„projektu”, jak to naukowo określił mistrz Lim, wypadałoby w
końcu pomóc temu nieszczęśnikowi, co zdaje się jest tym, co
powinniśmy tu zrobić, zamiast badać zwyczaje wieśniaków?
Czerwony
z twarzy mistrz Lim zmienił odcień na bordowy, szczupły blondyn
uniósł jedną brew i niemo przytaknął skinieniem głowy, a
korpulentny nie zmienił nic w beznamiętności swojej postawy.
Grupki zakapturzonych zdawały się zacieśniać krąg wokół dużego
dębu, z pewnością przysłuchując się wymianie zdań.
– Jak śmiesz?! Od
dwóch lat Kolektyw dokłada wszelkich starań by rozwiązać
skomplikowany przypadek, z jakim mamy tu do czynienia! Jesteś w
Akademii od jednego semestru i już uważasz, że wiesz więcej niż
całe konsylium?! Za tę arogancję przez najbliższy miesiąc masz
podwojone prace dla Wspólnoty! - na jednym wydechu niemal
wykrzyczał Lim.
– Nie jest to wysoka
cena za pomoc człowiekowi – Ymgrael, celowo niezgrabnie, pokłonił
się Limowi, na znak przyjęcia do wiadomości polecenia od osoby
wyższej stopniem w hierarchii. Uczynił to, nie odwracając wzroku
od płonącej złością twarzy Lima.
– Przyjmowanie cię do
Akademii było błędem! Od początku powtarzałem, że ktoś taki
jak Dziedzic nie będzie nigdy... - kontynuował tyradę Lim.
– Zaraz – przerwał
mu niskim głosem korpulentny, patrząc na Ymgraela. - Twierdzisz,
że wiesz jak to rozwiązać? Po raptem kilku sesjach?
– Tak, mistrzu Bader –
Ymgrael spojrzał na niego spokojnie. - Choć metoda jest nieco
szokowa...
– Wiesz czym może się
skończyć niepowodzenie, jeżeli przesadzisz? - wtrącił się
blondyn.
– Doskonale zdaję
sobie z tego sprawę, mistrzu Kahyss. To ryzyko, które należy
podjąć i mistrzowie o tym wiedzą. Jestem gotów wziąć na siebie
wszelkie konsekwencje w razie niepowodzenia.
Koło
dębu zgromadzili się już wszyscy zakapturzeni, słuchając rozmowy
z zainteresowaniem. Niektórzy przytakiwali z aprobatą, słysząc
słowa Ymgraela, inni wyglądali na niezdecydowanych lub trzymających
stronę kręcącego wciąż z niezadowoleniem głową Lima.
– Czy wszyscy słyszeli
słowa akolity Ymgraela Jaaranoha? - Bader, jako najwyższy stopniem
zawołał do zebranych. - Na mocy uprawnień nadanych mi przez
Kolektyw Fantasmagoryków, jako przewodniczący konsylium projektu
chłopa Boba ze wsi Bezdrzewy, niniejszym zezwalam akolicie
Jaaranohowi na jedną próbę zamknięcia projektu, winą za
potencjalne komplikacje obarczając wyżej wymienionego! Niechaj
zwycięży Świadomość!
– Niechaj zwycięży! -
pomruk uroczystej odpowiedzi zebranych przetoczył się przez krąg
zakapturzonych mężczyzn i kobiet.
Ymgrael
uśmiechnął się z wyrazem zaciętości na twarzy. Nie zwracał
uwagi na gadaninę, jaką pod nosem praktykował z zapałem mistrz
Lim. Wiedział, że uda mu się to, czego kilka ważnych osobistości
z Kolektywu nie było w stanie osiągnąć przez tak długi czas –
czy to z powodu realnych niepowodzeń czy chęci wyciągnięcia jak
największej ilości informacji z, bądź co bądź, ciekawego
przypadku cierpień chłopa.
Nie
znał osobiście tego, komu miał pomóc. Pewnie nikt z tu zebranych
nie wiedział jednak o nim tyle, co tak wyszydzany przez nich
Dziedzic. Nie wiedza jednak była tu kluczem. Ymgrael bardziej niż
nowe spostrzeżenia na temat problemu pokroju tego, jaki przypadł w udziale nieszczęsnemu Bobowi z Bezdrzew, cenił możliwość
przywrócenia jego życiu normalności. Myliłby się jednak ten, kto
posądziłby Ymgraela Jaaranoha o tak czysty akt miłosierdzia i
altruizmu, angażującego się w to, wyzbytym z osobistych pobudek.
Młody akolita mógł tym pokazać do czego jest zdolny. Mógł wymóc
okazanie szacunku jego zdolnościom, jeżeli nie przez mu równych,
to przynajmniej – a to akurat było tu ważniejsze – przez
przełożonych, z Najwyższym Fantasmagorykiem na czele. Mógł w
reszcie, poprzez większe zogniskowanie mistrzów na nim swej uwagi i
wzmożoną przy tym naukę, dążyć do swojego największego celu:
pozbycia się szyderczego miana Dziedzica i przypisaniu go, już w
czystej formie, ponownie temu, kto na nie rzeczywiście zasługiwał
i komu się należało.
Ymgrael
starał się zapewnić rodzonemu bratu to, co dzisiaj chciał
podarować Bobowi. Powrót. Świadomość.
Życie.
[...]
Przeczytane, czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że tym razem mój komentarz ujrzy światło dzienne :D
OdpowiedzUsuńPośrednio znam motyw głównego bohatera, jego zuchwałość itp, ale to ciągle mało, żeby osądzić czy mu kibicować, czy nie...
Dobra strategia, dawkowanie napięcia, odkrywanie kart po kawałeczku, ale gdyby owe kawałeczki były trochę większe chociaż, można by było się obszerniej wypowiedzieć, bardziej wniknąć w Twój świat.
Pozdrawiam!
Poprzednim razem trochę zamieszania było z Twoim komentarzem przez moje gapiostwo, mea culpa. :)
UsuńOsobiście też uważam, że te fragmenty powinny być dłuższe, ale pewna mądra osoba (żeby nie wytykać palcem kto) poradziła mi, by dać krótsze. Pierwszy rozdział już zostawię według tego schematu, jaki jest. A dalej się pomyśli. Na razie jest mniej więcej po 5000 (+/- 1000) znaków na fragment. :)